Jestem
legalistą. Przejawia się to na przeróżne sposoby. Nie piję
w miejscach publicznych, nie przechodzę na czerwonym świetle,
gdybym miał psa, to sprzątałbym po nim kupy (nie mam psa właśnie
dlatego, żeby nie musieć tego robić), bez szemrania podporządkowuje
się policjantom gdy wlepiają mi mandat.
Zapłaciłem nawet wtedy, gdy na szerokiej trasie w centrum
miasta policjanci zaserwowali mi 4 punkty i sto złotych za
jazdę 70 km/h. Sprawa jest jasna - dopuszczalna to 50 km/h,
więc mandat przyjąłem, bo mi się należał.
Ponieważ jestem legalistą, zawsze kupuję bilet komunikacji
miejskiej. Nie toleruję jazdy na gapę. W moim staroświeckim
przekonaniu umacnia mnie strona dla gapowiczów "Na
gapę". Zerknąłem tam, bo spodziewałem się jakiegoś
ożywczego powiewu, zgrywy, żartu, hecy polegającej na przykład
na tym, by kontrolerów wodzić za nos. Jakkolwiek nie pochwalam
tego, to jednak mieściłoby się to w jakiejś zawadiacko-kozackiej
logice. Tymczasem autorzy strony z kombatancką powagą deklarują,
że ich działanie jest protestem przeciwko zakorkowanym ulicom,
bądź przeciwko podwyżce cen biletów komunikacji miejskiej.
Z jednej strony twórcy serwisu chcą nakłonić samorządy, by
promowały komunikację miejską i zachęcały ludzi do korzystania
z niej, z drugiej strony z premedytacją zamierzają sabotować
te wysiłki podcinając jedno ze źródeł finansowania przedsiębiorstw
transportowych. Ponieważ ten paradoks nigdzie nie został wyjaśniony
stwierdzam, że pierwszy postulat deklarowany przez twórców
witryny jest zwykłą zasłoną dymną. Ma to stępić ostrze ewentualnej
krytyki. A o zarzuty nietrudno. Wszak tu zachęca się ludzi
do - najłagodniej mówiąc, cwaniactwa, a używając dosadniejszego
języka, do kradzieży. Niepłacenie za wykonaną usługę jest
w moim odczuciu zwykłym złodziejstwem - i basta!
Na czym polega pomysł twórców serwisu "Na gapę"?
Proponują oni przegląd poszczególnych linii tramwajowych i
autobusowych pod kątem częstotliwości przeprowadzanych tam
kontroli biletów. Takie zamierzenie ma sens wyłącznie przy
zaangażowaniu internautów. Muszą oni zgłaszać, że danego dnia,
w linii takiej to a takiej, między przystankiem x i y byli
kontrolerzy. Zgłoszenie zostaje naniesione na specjalny wykres.
Dostępne są linie tramwajowe i autobusowe z trzech miast:
Warszawy, Krakowa i Poznania. Zgodnie z zamierzeniem po jakimś
czasie spis będzie miarodajnie ilustrował "zagrożenie"
kontrolą.
Wszystko to pozostaje jednak w sferze iluzji, albowiem najwyraźniej
dane nie są wprowadzane. Na wykresach poszczególnych tras
sporadycznie można spotkać czerwony pasek oznaczający kontrolę.
Zgodnie z ilustracjami na zdecydowanej większości tras brakuje
jakichkolwiek kontroli. Czy to oznacza, że kanary tymi trasami
nie jeżdżą? Śmiem wątpić. Być może wkrótce informacji przybędzie
- taką nadzieje daje ponad 600 zalogowanych użytkowników strony.
To już jest jakiś potencjał.
Ale na razie pozostają co najwyżej porady teoretyczno-prawne.
Sporo miejsca zabrało tu na przykład roztrząsanie dylematu,
czy kontroler ma prawo fizycznie uniemożliwić gapowiczowi
ucieczkę. Cóż... Sam pomysł, by uciekać przed kanarem wydaje
mi się rozpaczliwie żenujący, poniżej mojej godności. Szanowni
twórcy serwisu "Na gapę", czy nie łatwiej jest po
prostu kupić bilet?
|