Kolejna
rocznica moich urodzin sprawiła, że uświadomiłem sobie jaki
jestem pracowity. Podsumowałem sobie ostatnie 365 dni.
W tym czasie musiałem 365 razy wstać z łóżka, uprzednio się
doń kładąc. Zjadłem 365 śniadań, drugich śniadań, obiadów,
podwieczorków i kolacji. Wypiłem 1095 kaw (trzy dziennie).
Codziennie byłem zmuszony oglądać po trzy, a czasem cztery
seriale (Złotopolscy, M jak miłość, Plebania, Klan, i jako
uzupełnienie - Na dobre i na złe), co daje łącznie około 3
godzin dziennie, a razy 365 równa się 1095 godzin. Tyle samo
co wypitych kaw. 365 razy oglądałem Wiadomości, z których
dowiedziałem się jedynie, że prawda ma różne oblicza, czasem
przybiera oblicze wstrętnego kłamstwa. Dowiedziałem się, że
jakiś tartak albo traktat (co za różnica?) ma coś wspólnego
z gejem, który chce zjeść na śniadanie którąś z kaczek. A
niech pożre nawet dwie, a na koniec się udławi adidasem.
Oglądanie ulubionych programów sportowych zajęło mi średnio
dwie godziny dziennie, przyrodniczych - trzy. No i zawsze,
w każdych okolicznościach, na wszystko najlepszy jest dobry
film; dwie godziny jak nic. Razem wychodzi coś około 10,5
godziny przed telewizorem codziennie. To się nazywa niemiecka
systematyczność i angielska cierpliwość. Czyli promuję rodzimy
produkt i tym samym wskazuję, że Polak potrafi.
Dla relaksu, aby dać odpocząć oczom i kręgosłupowi, udaję
się do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie sprawdzam wszystkie
newsy jakie pojawiają się w internecie. Kiedy się kontroluję,
to spędzam przed komputerem nie więcej jak 3-4 godziny.
Codziennie muszę też wysłuchiwać tyrady teściowej, która mruczy
pod nosem: "Lepiej, darmozjadzie, weź się wreszcie za
robotę. Ile mam cię żywić? Pięć lat już nic nie robisz".
Też mi wielkie wyżywienie. W mojej ulubionej knajpie zjem
więcej i lepiej. Kłamie, cholera jedna. Jak to nic nie robię?
Haruję przecież jak wół. Dzwonię i esemesuję do prawie wszystkich
konkursów, które są w telewizji, internecie i na komórkach.
Ona nie ma pojęcia ile mnie to kosztuje stresu i jak muszę
wytężać umysł, odpowiadając na trudne pytanie "tak",
lub "nie".
Inna sprawa, że po drugiej strony siedzą same kiepskie łby
i wybierają zawsze innych. Ale myślę, że to jest system alfabetyczny;
teraz są przy nazwiskach zaczynających się na J i K, a moje
zaczyna się na Ż. Czyli, cierpliwości, droga mamusiu. Ale
ta żmija wypomina mi nędzne grosze za sms i telefon. Czy ona
nie wie, że to prawie nic nie kosztuje? Myśli, że ja nie czytam
ulotek i nie słucham reklam?
Sam się dziwię, skąd ona bierze te rachunki za telefony. Chyba
chce mnie zadręczyć, wścibskie złośliwe babsko!
Tylko na święta staje się jakaś normalniejsza: "Zygmuś,
może byś coś zrobił z tymi butelkami i zaniósł je do sklepu?"
Zanieść, łatwo powiedzieć: "Mamusia wie, ile razy będę
musiał latać z tymi butelkami, przecież ich tam jest..."
Szybko liczę w pamięci: 6 butelek dziennie, soboty i niedziele
po 10... zresztą, kto by tam chciał liczyć, no troszkę się
nazbierało i co z tego?
"Ale jak mamusi już tak zależy, to mogę je odnieść do
sklepu, ale niech mamusia nie myśli, że za darmo". Niech
babsko wie, że praca kosztuje.
Raz w miesiącu muszę podołać niesamowitemu wysiłkowi; jestem
zmuszony wypełnić skomplikowane "Oświadczenie bezrobotnego
o przychodach" i zanieść do Urzędu Pracy, a tam wrzucić
do skrzynki. Czemu oni tak męczą człowieka i odrywają go od
codziennych zajęć? Nie można by tego zrobić, na przykład,
raz na kwartał?
Dopiero przy okazji moich kolejnych urodzin zdałem sobie sprawę
z faktu, jaki jestem pracowity. Już prawie wcale nie mam czasu
dla siebie. A włączając w to stres, jakiemu jestem poddawany
ze względu na tak znaczne obciążenia, to nie wiem nawet czy
którykolwiek urzędnik pracuje tyle co ja.
Ci, którzy mówią, że nie ma pracy to zwykłe obiboki. Wystarczy
spojrzeć na mnie - pracuję i mam. Nie narzekam, nie wystaję
pod budką z piwem, czy na klatce schodowej; to takie prostackie.
Ja jestem domatorem. Siedzę w domu i ciężko pracuję. Same
korzyści są z tego. W domu porządek, posiłki na czas. Wszystkiego
muszę sam dopilnować, organizując pracę żonie i teściowej.
A stres? No cóż, coś za coś. Nie ma lekko. Ale wszystko to
osiągnąłem przez pięć lat ciężkiej pracy. Pięć lat wyrzeczeń
i poświęceń...
|