Gdy dwa lata temu pisałem o pierwszej płycie
wydanej przez wytwórnię Artizen Music Group krytykowałem Richarda
Elliota między innymi za to, że na okładce pojawiło się tylko
jego nazwisko. Tymczasem było to ewidentnie wspólne dzieło
saksofonisty - i trębacza Ricka Brauna.
Ukazała się niedawno płyta, która nadrabia tamten błąd. Jest
to krążek "RnR", co można chyba tłumaczyć jako Richard
i Rick, albo też Rest 'n Relaxation. Oczywiście album firmowany
jest przez Elliota i Brauna. Obaj panowie są współwłaścicielami
wytwórni, zatem mogli wyrabiać tu co chcieli. W odróżnieniu
od niezbyt udanej płyty sprzed dwóch lat, tym razem wreszcie
mamy coś ożywczego. Co się zmieniło? Otóż widać przede wszystkim
ogromny wysiłek włożony w to, by już nikt nigdy nie określił
pogardliwie twórczości obu panów jako elevator music. Muzycy
zdecydowali się na eksterminację wszystkiego, czego źródłem
dźwięku jest podłączona do prądu elektroniczna maszyna - to
po pierwsze. Po drugie, postawili na mocno dęciakowe brzmienia.
Mnóstwo tu blachy - czyli rozbudowanej sekcji dętej blaszanej.
To niewątpliwie spuścizna jaką Richard Elliot wyniósł z gry
w legendarnej grupie Tower of Power. I wreszcie po trzecie,
widać duży wysiłek kompozytorski. Poza nielicznymi wyjątkami
nie ma tu ckliwych melodyjek brzmiących jak tło do argentyńskich
oper mydlanych. Pojawiają się za to tu i ówdzie niebanalne
tematy, wokół których panowie budują swoje wydmuchiwane z
płuc opowieści.
Płytę w amerykańskich rozgłośniach radiowych promuje tytułowy
utwór. To typowo imprezowy, roztańczony kawałek, z czytelnym
bitem narzuconym przez perkusję i chwytliwym tematem. Łatwo
wpada w ucho i buduje w głowie pozytywny klimat. Refren obaj
panowie grają w unisonie, pomiędzy tą zgodnością występują
niezbyt porywające i niezmuszające umysłu do analitycznego
wysiłku solówki. W sam raz materiał na przebój .
"Sweet Somethin'" skłania już do baczniejszego przyjrzenia
się warstwie muzycznej. Wprawdzie i tu pomysł na generalną
konstrukcję utworu jest ten sam (refren w unisonie, solówki,
unison), ale zawartość już nieco ambitniejsza.
"Curie Ball" to energetyczna bomba. Ostre tempo,
żywiołowy temat. Przez długi czas zastanawiałem się co mi
przypomina ta muzyka. Ze zdumieniem odkryłem, że panowie Braun
i Elliot brzmią tu jak słynne duo saksofonu i trąbki z nieodżałowanego
Brecker Brothers. To najlepszy komplement jaki można wystawić
obu muzykom .
Podobny w klimacie jest również kawałek "Da JR Funk".
Choć tempo jest już tu nieco wolniejsze, to i tak niezwykła
motoryka tej muzyki zmusza do oderwania stóp od ziemi. Nie
bez powodu Elliot wypowiada się o tym kawałku w cokolwiek
zmysłowy sposób, mianowicie, że jest on "stinky groove"
.
Generalnie właśnie takich klimatów jest na płycie najwięcej
i dlatego ten album bardzo mi się podoba.
Ale nie brakuje też wpadek. Ponieważ "RnR" z pełną
świadomością i za przyzwoleniem twórców wyląduje na półce
z napisem "smooth jazz", znalazło się tu również
to co charakterystyczne dla tego gatunku - czyli, niestety,
ckliwe pościelówy o smaku sacharynowego słodzika do kawy.
Taki jest przede wszystkim utwór "Que Paso". Omijam
go szerokim łukiem i zapominam, że w ogóle istnieje.
Jak zwykle warto odnotować nazwiska współpracowników, których
panowie Braun i Elliot zaprosili do studia Trzeba przyznać,
że lista nazwisk jest imponująca. Perkusista Lenny Castro,
gitarzysta Chris Standring, a także pianiści Jeff Lorber i
Gregg Karukas. Gwiazdorska obsada niech więc ostatecznie przekona
niezdecydowanych. To naprawdę wartościowa i wcale nie taka
banalna muzyka, jak mogłoby się na pierwszy rzut ucha wydawać.
|