Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch - Wizja lokalna
Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



TRĄBKĄ W SAKSOFON

Paweł Oses



 


Gdy dwa lata temu pisałem o pierwszej płycie wydanej przez wytwórnię Artizen Music Group krytykowałem Richarda Elliota między innymi za to, że na okładce pojawiło się tylko jego nazwisko. Tymczasem było to ewidentnie wspólne dzieło saksofonisty - i trębacza Ricka Brauna.

Ukazała się niedawno płyta, która nadrabia tamten błąd. Jest to krążek "RnR", co można chyba tłumaczyć jako Richard i Rick, albo też Rest 'n Relaxation. Oczywiście album firmowany jest przez Elliota i Brauna. Obaj panowie są współwłaścicielami wytwórni, zatem mogli wyrabiać tu co chcieli. W odróżnieniu od niezbyt udanej płyty sprzed dwóch lat, tym razem wreszcie mamy coś ożywczego. Co się zmieniło? Otóż widać przede wszystkim ogromny wysiłek włożony w to, by już nikt nigdy nie określił pogardliwie twórczości obu panów jako elevator music. Muzycy zdecydowali się na eksterminację wszystkiego, czego źródłem dźwięku jest podłączona do prądu elektroniczna maszyna - to po pierwsze. Po drugie, postawili na mocno dęciakowe brzmienia. Mnóstwo tu blachy - czyli rozbudowanej sekcji dętej blaszanej. To niewątpliwie spuścizna jaką Richard Elliot wyniósł z gry w legendarnej grupie Tower of Power. I wreszcie po trzecie, widać duży wysiłek kompozytorski. Poza nielicznymi wyjątkami nie ma tu ckliwych melodyjek brzmiących jak tło do argentyńskich oper mydlanych. Pojawiają się za to tu i ówdzie niebanalne tematy, wokół których panowie budują swoje wydmuchiwane z płuc opowieści.
Płytę w amerykańskich rozgłośniach radiowych promuje tytułowy utwór. To typowo imprezowy, roztańczony kawałek, z czytelnym bitem narzuconym przez perkusję i chwytliwym tematem. Łatwo wpada w ucho i buduje w głowie pozytywny klimat. Refren obaj panowie grają w unisonie, pomiędzy tą zgodnością występują niezbyt porywające i niezmuszające umysłu do analitycznego wysiłku solówki. W sam raz materiał na przebój RnR. "Sweet Somethin'" skłania już do baczniejszego przyjrzenia się warstwie muzycznej. Wprawdzie i tu pomysł na generalną konstrukcję utworu jest ten sam (refren w unisonie, solówki, unison), ale zawartość już nieco ambitniejsza.
"Curie Ball" to energetyczna bomba. Ostre tempo, żywiołowy temat. Przez długi czas zastanawiałem się co mi przypomina ta muzyka. Ze zdumieniem odkryłem, że panowie Braun i Elliot brzmią tu jak słynne duo saksofonu i trąbki z nieodżałowanego Brecker Brothers. To najlepszy komplement jaki można wystawić obu muzykom Curie Ball. Podobny w klimacie jest również kawałek "Da JR Funk". Choć tempo jest już tu nieco wolniejsze, to i tak niezwykła motoryka tej muzyki zmusza do oderwania stóp od ziemi. Nie bez powodu Elliot wypowiada się o tym kawałku w cokolwiek zmysłowy sposób, mianowicie, że jest on "stinky groove" Da JR Funk. Generalnie właśnie takich klimatów jest na płycie najwięcej i dlatego ten album bardzo mi się podoba.
Ale nie brakuje też wpadek. Ponieważ "RnR" z pełną świadomością i za przyzwoleniem twórców wyląduje na półce z napisem "smooth jazz", znalazło się tu również to co charakterystyczne dla tego gatunku - czyli, niestety, ckliwe pościelówy o smaku sacharynowego słodzika do kawy. Taki jest przede wszystkim utwór "Que Paso". Omijam go szerokim łukiem i zapominam, że w ogóle istnieje.
Jak zwykle warto odnotować nazwiska współpracowników, których panowie Braun i Elliot zaprosili do studia Trzeba przyznać, że lista nazwisk jest imponująca. Perkusista Lenny Castro, gitarzysta Chris Standring, a także pianiści Jeff Lorber i Gregg Karukas. Gwiazdorska obsada niech więc ostatecznie przekona niezdecydowanych. To naprawdę wartościowa i wcale nie taka banalna muzyka, jak mogłoby się na pierwszy rzut ucha wydawać.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone