Film
"Sahara" sprawił, że przez długi czas reagowałam
niechęcią na nazwisko Matthew McConaughey. Ten gniot nad gnioty
napiętnował w moich oczach, skądinąd dobrego, aktora. Nie
dawałem mu wielu szans na rehabilitację.
Oto jednak rozczarowałam się pozytywnie. "Nie wszystko
złoto co się świeci", kolejny film przygodowy z udziałem
McConaughey'a, trzyma przyzwoity poziom i, w przeciwieństwie
do "Sahary", nie jest wypełniony piramidalnymi i
nieprawdopodobnymi bzdurami. Oczywiście wszystko w ramach
konwencji. Bo na przykład eksplodujący pod nurkiem materiał
wybuchowy w rzeczywistości raczej go zabije, zamiast wyrzucić
na szczycie malowniczej fontanny. Ale nie ma się co czepiać
efekciarskich chwytów, są one niezbędną częścią kina przygody.
"Nie wszystko złoto co się świeci" to także, poniekąd,
film miłosny. Urodziwy duet Matthew McConaughey i Kate Hudson
gra tu małżeństwo w stanie rozpadu. Ben Finnegan, fanatyczny
poszukiwacz skarbów, zbyt często i zbyt długo wystawiał je
na próbę. Ale nawet w najbardziej kryzysowej sytuacji, podczas
rozprawy rozwodowej wyznaje swojej już byłej zonie, że wciąż
pała do niej miłością. Zdeterminowana kobieta ma już jednak
wizję ułożenia sobie życia bez niego, co dobitnie podkreśla...
kijem do golfa. Mój Boże, żeby tylko inne rozwódki nie brały
z niej przykładu!
Ben ma obsesję na punkcie odnalezienia zaginionego skarbu,
który w XVIII wieku miał być przetransportowany z Meksyku
do Hiszpanii. Żeby fabuła nie znudziła, scenarzyści dodali
mu jeszcze konkurentów w wyścigu do bogactwa; jednym z nich
jest bezwzględny gangster - więc wiadomo, że będą też trupy.
A ponieważ rzecz dzieje się na Morzu Karaibskim, miejscowy
czarny charakter jest dosłownie czarny. Przypadek, czy tzw.
mrugnięcie okiem do widza?
Jak widać z powyższego "Nie wszystko złoto co się świeci"
obfituje we wszystkie elementy, które powinien posiadać film
przygodowy. Daleko mu jednak zarówno do klasycznego cyklu
o Indianie Jonesie, jak i świeższych produkcji w rodzaju "Skarbu
narodów". Czego brakuje? Przede wszystkim symbolu drogi.
Choćby umownej wędrówki, którą musi pokonać bohater, by zdobyć
upragnioną nagrodę. Mit drogi, poszukiwania skarbu - choć
tak naprawdę samego siebie, jest obecny w setkach opowieści
od czasów antycznych po dzisiejsze. Wpleciony w fabułę filmu
pozwala spojrzeć na bohatera jak na człowieka przechodzącego
symboliczną przemianę, odkrywającego prawdę o sobie, dojrzewającego
po prostu.
Ben i jego żona też poznają prawdę o swoim związku. Mimo kryzysu
i zwątpienia ciągle łączy ich miłość. Ale o ileż bardziej
uroczo i ciekawie byłoby, gdyby przed uświadomieniem sobie
tej prawdy musieli przejść pół świata, albo przynajmniej pół
Meksyku.
Pokręcę nosem także na scenerię zdjęć. Czy naprawdę nie dało
się nakręcić ciekawszych ujęć pod wodą? Gdyby to ode mnie
zależało, wysłałabym ekipę na naukę do Jamesa Camerona.
Poza tym - nie mam więcej uwag krytycznych. Ot, kino rozrywkowe,
bezpretensjonalne i lekkie. Miło popatrzeć na perfekcyjny
tors Matthew McConaughey'a i ładną buzię Kate Hudson. Trochę
szkoda, że Donald Sutherland, który gra tu drugoplanową rolę
miliardera, wybiera ostatnio mniej ambitne filmy. Ale cóż,
zagrał już w życiu tyle, że mu wybaczam.
|