Babcia
zwana Drypcią, mieszkała w pobliżu setnego supermarketu w
tej dzielnicy. Szanowni Państwo zapoznają się z lokalizacją
niniejszego horroru: była to dzielnica zagracona budynkami
do wyburzenia w tempie natychmiastowym. Tu i ówdzie, w szczelinach
pomiędzy jednorodzinnymi kartonami, znajdowały się przygnębione
ogródki działkowe.
Babcia, jak to zabytek klasy unikalnej, żyła sobie po cichutku,
bezszmerowo, nikomu nie wchodząc na odcisk. Była więc globalnie
lubiana i żyła sobie otoczona niezmordowaną troską. Co rusz
ktoś się nad nią pochylał i mówił, że trzeba jej pomóc.
Powoli mówienie o pomocy dla babci Drypci stało się regułą.
Można powiedzieć, że do dobrego tonu należało podniosłe wyrażanie
się o niej. Doszło do tego, że kto chciał być zatrudniony
w ośrodku pomocy społecznej, musiał przynieść na rozmowę kwalifikacyjną
jakiś szczegółowy plan podnoszenia Drypci na duchu, musiał
przywlec się z jakąś dowartościowującą koncepcją.
Z czasem babcia przestała być babcią potoczną, zwykłą starowinką
uwikłaną w szare, codzienne problemy nie do rozwiązania. Zaczęła
być Drypcią Symboliczną, babcią hasłową, statystyczną, zbiorową.
Mówiąc: Drypcia, myślano: Eemerytka, Rencistka, baba-sztandar,
baba-logo.
O emerytkach, rencistkach i innych przewlekle żywych myślano
najchętniej podczas ich pogrzebów. Ale zdarzało się, że mogły
usłyszeć o sobie i za życia. Raz do roku, a niekiedy raz na
parę lat, rewaloryzowano im portfeliki, i raz na jakiś czas
w szklanym okienku pojawiał się smutny obwieś z ZUS-u, który
wygłaszał orędzie o dwuzłotowej podwyżce.
PS. Pamiętajcie o tym, że słabosilny i niebogaty weteran
choroby, to TEŻ człowiek!
|