Musical
jako gatunek filmowy ma swoje najlepsze lata za sobą. Znam
wielu kinomanów, u których samo hasło wywołuje grymas niechęci.
I dlatego cieszę się, że "Once" nie jest klasycznym
musicalem.
Określenie "film muzyczny" też jakoś tu nie pasuje.
Choć to właśnie piosenkom przypadła rola przekazania najważniejszych
treści. Ich autor jednocześnie zagrał rolę ulicznego grajka,
który nie ma dość śmiałości, by zaprezentować światu swoją
twórczość, dlatego własne piosenki śpiewa dopiero po zmroku,
kiedy ulice pustoszeją. Może więc jednak "film muzyczny"?
Bądź co bądź to dzięki muzyce spotyka się dwójka głównych
bohaterów - Irlandczyk i imigrantka z Czech. On zajmuje się
naprawą odkurzaczy i dorabia sobie graniem na ulicach Dublina.
Ona sprząta i sprzedaje kwiaty. Oboje mają talent muzyczny
i złamane serca. Dziewczyna, po pierwszym spotkaniu, prosi
o naprawienie zepsutego odkurzacza, a potem ciągnie za sobą
niebieskie urządzenie niby pieska na spacer - ta dziwna i
trochę zabawna scena jest początkiem znajomości i zbliżania
się ku sobie dwojga młodych ludzi tęskniących do prawdziwej
miłości.
Bezpretensjonalna historia opowiedziana skromnymi środkami
i za niewielkie pieniądze (raptem 75 tys. funtów) stała się
przebojem festiwalu filmowego w Sundance. Kiedy film trafił
na rynek amerykański jego odbiór wśród widzów i pozytywne
reakcje krytyków zaskoczyły nawet samych twórców. Zwieńczeniem
fali sukcesów była statuetka Oscara przyznana Glenowi Hansardowi
i Markecie Irglovej za piosenkę "Falling Slowly".
"Once" miał wszelkie szanse by zniknąć z ekranów
niezauważony i w tempie błyskawicznym. Co sprawiło, że zagłosowała
na niego nogami tak liczna publiczność? Nostalgiczne piosenki?
Magia prostej opowieści o rodzącym się uczuciu? Sądzę, że
raczej fundamentalna prawda, która jest przesłaniem filmu:
tę właściwą osobę spotkasz tylko raz w życiu. Okoliczności
mogą nie sprzyjać waszemu związkowi, ale jeśli dacie sobie
nawzajem coś ważnego - choćby natchnienie twórcze, wasze życie
będzie odtąd pełniejsze, wartościowsze.
Glen Hansard jest muzykiem, można by rzec, zawodowym. Od 18
lat przewodzi grupie The Frames, popularnemu irlandzkiemu
zespołowi folk-rockowemu. W początkowym okresie działalności
zespołu grał w nim na gitarze basowej John Carney - dziś reżyser
telewizyjny i filmowy, który wyreżyserował "Once".
Panowie znają się jak łyse konie, bez trudu zatem stworzyli
wspólnie scenariusz i umieścili w nim piosenki Hansarda. Wkrótce
stało się jasne, że tylko on może zagrać bohatera filmu "Once".
Tym bardziej, że w gruncie rzeczy zagrał samego siebie - począwszy
od samych korzeni, czyli gitarowego brzdąkania na ulicy, po
współpracę z czeską pieśniarką. Marketa Irglova naprawdę komponuje,
gra i śpiewa. Z Hansardem zetknęła się pierwszy raz w Czechach
na festiwalu folkowym; miała wtedy 13 lat. Dwa lata temu oboje
nagrali wspólnie płytę "The Swell Season", a dziś
są parą. Tak oto rzeczywistość przegoniła filmową fikcję.
|