Piotr
Anderszewski uchodzi za największego polskiego pianistę od
czasu Krystiana Zimmermanna, ma też sławę ekscentryka. Gdy
późnym wieczorem 29 grudnia pociąg z Krakowa leniwie wtoczył
się na peron pierwszy poznańskiego Dworca Głównego artystę
przywitał tłumek dziennikarzy i szef Filharmonii Poznańskiej
Wojciech Nentwig.
"Piotr zgodził się zagrać u nas 30 grudnia, ale nawet,
gdyby zaproponował koncert pierwszego stycznia o siódmej rano
- też bym się zgodził" - mówił podekscytowany Nentwig.
Artysta okazał się być nadspodziewanie otwarty i życzliwy.
Zaprosił dziennikarzy do swojej salonki. "W zasadzie
nie da się tu porządnie grać w czasie jazdy. Stukot kół jest
zbyt głośny. Ale siadam sobie tutaj z przyjaciółmi, których
zaprosiłem z Japonii i rozmawiam z nimi o muzyce", powiedział.
Wszyscy byli gotowi na ewentualne niespodzianki wynikające
z zachcianek pianisty. Gdy ten na peronie oświadczył, że zostaje
w pociągu organizatorzy jego przyjazdu nie mogli uwierzyć.
Nikt jednak nie śmiał zaprotestować. "Gdy ktoś całe życie
spędza w pięciogwiazdkowych hotelach, taki wagon jest atrakcją",
powiedział ktoś ze świty artysty. "My sami idziemy jednak
spać do hotelu".
Piotr Anderszewski dał w grudniu serię koncertów w Polsce.
Jakby na potwierdzenie ciągnącej się za nim sławy dziwaka
swoim domem na kilka dni uczynił... pociąg. Artysta podróżował
po Polsce koleją. Do swojej dyspozycji miał dwa wagony. Jeden
- to wagon sypialny, drugi to tak zwana salonka. To wagom
budowany niegdyś dla komunistycznych dygnitarzy. Tym razem
zajęła (i wynajęła) go ekipa telewizyjna francuskiego reżysera
Bruno Monsaingeona. "Chcemy zrobić film pokazujący geniusz
Piotra, ale zależy nam na tym, żeby pokazać jego polskie korzenie",
tłumaczy reżyser. "Byliśmy w Warszawie, byliśmy na Węgrzech,
gdzie Piotr odwiedził swoją matkę, byliśmy w Zakopanem, gdzie
Piotr zagrał w willi "Atma" Karola Szymanowskiego.
Przyjechaliśmy wreszcie do Poznania, gdzie chcemy nagrać koncert,
zdokumentować aktywność artystyczną Piotra".
Sława nie opuszcza Piotra Anderszewskiego odkąd wystąpił na
słynnym konkursie pianistycznym w Leeds w Wielkiej Brytanii.
Był to pierwszy konkurs w karierze 21. letniego wirtuoza.
Był objawieniem muzycznych zmagań. Dotarł do finału. Coraz
częściej typowany był na zwycięzcę, ale to co się wówczas
wydarzyło przeszło do legendy. W jednym z wywiadów Anderszewski
mówił o tym w następujący sposób: "Grałem Wariacje
na temat walca Diabellego. Dopiero co się ich nauczyłem.
Wszyscy się bardzo dziwili, że je wybrałem. Niewielu pianistów
bierze się do tego utworu. Podczas wykonania wydawało mi się,
że to była jakaś uniwersalna katastrofa. Skończyłem i zacząłem
grać Wariacje op. 27 Antona Weberna. I to już było
tak okropne, że nie wytrzymałem i wyszedłem." Dla jednych
była to porażka muzyka, dla większości jednak przejaw kontestowania
muzycznej walki pianistów. Czy taka gonitwa ma sens? Na ilu
konkursach trzeba wystąpić, by zamienić się w artystę? Czy
drugie miejsce przekreśla wartość wirtuoza? Zapewne takie
właśnie pytania zadawał sobie Anderszewski. Jego wyjście z
konkursowego koncertu zostało przez większość odebrane jako
manifestacja bezkompromisowej dezaprobaty dla pianistycznego
"wyścigu szczurów". "Oczywiście, że to był
sukces. Prawdopodobnie nawet większy, niż gdybym wygrał konkurs",
podsumowuje.
Na świecie jest wielu wirtuozów. Pianiści chwalą się, że w
swoim repertuarze mają tyle to a tyle koncertów, wysyłają
propozycje - te są przyjmowane przez organizatorów koncertów
z sugestią, by wykonać jakieś konkretne dzieło. Anderszewski
ma jednak inną pozycję. To on dyktuje warunki, nie rozsyła
ofert, to raczej do niego kierowane są zaproszenia. Postanowił
na przykład, że nie będzie grał Chopina. Nie, i koniec. "W
Polsce Chopina się zabija! Robi się z niego oficjalnego polskiego
kompozytora", żali się artysta. "Lądujesz w Warszawie
na lotnisku im. Fryderyka Chopina. Jest mi strasznie wstyd.
Biedny Chopin! Zrobiło się z niego wizytówkę, standard, to
wszystko czym nie był. Standard to śmierć w sztuce. Sztuka
polega właśnie na wyjątku. Do Chopina ta zasada stosuje się
może bardziej niż do jakiegokolwiek innego kompozytora. Jego
twórczość stoi na tak delikatnych fundamentach, jest unikalny,
subiektywny i arystokratyczny. Po prostu nieprzyzwoite jest
takie maltretowanie Chopina. W Polsce, jeśli grasz na fortepianie,
to Chopina musisz kochać. Wbija ci się go w głowę młotkiem,
wszelkimi sposobami. Bo jak możesz być Polakiem, nie grając
Chopina! A mnie trudno jest kochać, kiedy czuję się do tego
zmuszony. To mi wszystko zatruwa. Brakuje mi w Polsce wariatów,
którzy by wrzasnęli: Nie! Dlaczego Chopin? On mnie nudzi!
Ale w Polsce się o Chopinie nie krzyczy, nawet nie mówi, tylko
szepce. No, może bojaźliwe półszepce. A to też nie ma wiele
wspólnego z Chopinowską rozpaczą, krzykiem", dodaje pianista.
Trudno się więc dziwić, że gdy Anderszewski wydał w końcu
płytę z utworami Chopina była to wydawnicza sensacja roku.
W Poznaniu wirtuoz Chopina grał przede wszystkim... na próbie.
Na koncercie był Bach, Szymanowski i Schumann. Zainteresowanie
było tak ogromne, ze organizatorzy zmuszeni byli rozstawić
krzesła nawet na scenie wokół fortepianu. Artysta zgodził
się na to, choć miał wątpliwości, czy grymasy jego twarzy
podczas gry nie będą rozpraszać melomanów. Zaiste, oryginał
z tego Anderszewskiego niezwykły. Jak koncert został przyjęty
przez publiczność nie muszę tłumaczyć. Po koncercie pianista
wrócił do swojego pociągu, zjadł kolację, a rano odjechał.
|