Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch - Wizja lokalna
Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



CHŁOPIEC BEZ FERAJNY

Lucjan Bilski



 


Różnica między kinem fikcji i kinem faktu polega na tym, że o ile w pierwszym przypadku można oceniać wyobraźnię i talent scenarzysty, to w tym drugim zwraca się uwagę na wierność autentycznym wydarzeniom. Ostatni film Ridleya Scotta łączy obie perspektywy - i budzi kontrowersje.

"American Gangster" opowiada o autentycznej postaci - Franku Lucasie, królu narkotykowego rynku w Harlemie w latach 70. XX wieku. Lucas zasłynął dzięki temu, że handlował stuprocentowo czystą heroiną bez pośredników. Sam zorganizował współpracę z producentami w Azji i wymyślił sposób na bezpieczny transport białego proszku do USA - narkotyki były przewożone w trumnach żołnierzy, którzy zginęli w Wietnamie.
Lucas był gangsterem-samotnikiem. Utrzymywał kontakty z mafią włoską i meksykańską, ale na swoim terenie działał sam, nie dzieląc się z nikim zyskami. Był takim "chłopcem bez ferajny". Trudno powiedzieć, czy przyczyniło się to do jego wpadki. Film nie wyjaśnia tego jednoznacznie.
Ridley Scott pokazuje nam dwa podobne charktery - dwóch mężczyzn z zasadami. Obaj są uczciwi, choć stoją po różnych stronach barykady. Czarnym charakterem (także z koloru skóry) jest oczywiście Frank Lucas (znakomity Denzel Washington). To przestępca, który potrafi zastrzelić człowieka z zimną krwią - ale zarazem odpowiedzialna i rozsądna głowa rodziny. Zarabia miliony dolarów na nielegalnej działalności, ale wyznaje zasadę bezwzględnej uczciwości w interesach. Postać bez wątpienia fascynująca, i na swój sposób wybitna (warto dodać, że prawdziwy Frank Lucas nie miał żadnego wykształcenia, a życia i interesów uczył się w gangu).
Stróża prawa, detektywa Richie Robertsa gra Russel Crowe. Na szczęście scenarzysta Steven Zaillian dorobił mu rys kobieciarza rujnującego sobie życie rodzinne, bo w przeciwnym wypadku postać policjanta byłaby nieznośnie (i aż niewiarygodnie) poprawna, wręcz krystaliczna. Ta uczciwość zresztą przysparza mu wrogów nie tylko wśród przestępców, ale i policjantów.
Wspomniane na wstępie kontrowersje dotyczą właśnie nieuczciwych funkcjonariuszy DEA, amerykańskiej rządowej agencji do zwalczania narkotyków. Według twórców "American Gangster" dzięki aresztowaniu Franka Lucasa i nakłonieniu go do współpracy udało się posłać za kratki trzy czwarte nowojorskich agentów w latach 1973-1985. Tak przynajmniej głoszą napisy końcowe. Faktem tym poczuli się oburzeni trzej agenci DEA, którzy złożyli w sądzie pozew przeciwko producentowi filmu, Universal Studios. Ich zdaniem film niszczy reputację agencji. Jakkolwiek zakończy się ta sprawa, będzie ona doskonałą reklamą dla "American Gangster".
Ridley Scott raz na dekadę kręci film wybitny ("Pojedynek" w roku 1977, "Łowcę androidów" w 1983, "Thelmę i Luise" w 1991). W pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku jeszcze takiego nie zrobił, choć wiele było bardzo dobrych (choćby "Dobry rok", czy "Helikopter w ogniu"). "American Gangster" spoczywa na wysokiej półce, ale jednak nie najwyższej. Nie można mieć zarzutów ani do gry aktorskiej, ani fabuły, a już na pewno nie do scenografii - za wspaniały obraz Nowego Jorku przełomu lat 60. i 70. Arthur Max dostał zasłużoną nominację do Oscara. Czego więc brakuje? Jakiegoś nerwu, czegoś ożywczego - historia toczy się przewidywalnie, nie zaskakuje i średnio wciąga. Film jest długi, trwa 140 minut. Podczas projekcji kilka razy spoglądałem na zegarek, a to nie jest najlepsza cenzurka.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone