Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch - Wizja lokalna
Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



CUDA SURINAMU

Marek Oliwka




W świetle księżyca widać ją bardzo dobrze. Ma metr długości, waży około 150 kg i porusza się całkiem szybko. Jej głowa przypomina mi pomarszczoną twarz staruszki otuloną szalem.

Dochodzi północ. Razem z 15 innymi osobami tłoczymy się na plaży pod plandeką, która chroni nas od deszczu. Przewodnik wskazuje jakiś punkt kilka metrów od nas. Odrzucamy plandekę i biegniemy w tym kierunku, nie dbając już o to, że przemokniemy do suchej nitki.
Olbrzymia zielona żółwica widzi nas, ale się nie zatrzymuje. Zmierza w stronę morza, zostawiając za sobą na piasku ślad, szeroki jak koło traktora. W drugą stronę ta ścieżka prowadzi prosto do żółwiego gniazda na skraju dżungli.
Rezerwat Galibi to jedno z niewielu miejsc, gdzie znajdują się gniazda żółwi morskich, gatunku zagrożonego wyginięciem. Rezerwat leży w Surinamie, dawnej kolonii holenderskiej na północno-wschodnim wybrzeżu Ameryki Południowej. Od stycznia do sierpnia trwa tu okres lęgowy czterech gatunków żółwi: morskiego, oliwkowego, szylkretowego i skórzastego. To jeden z powodów, dla których eko-turyści, poszukiwacze przygód i globtroterzy, zmęczeni wydawaniem grubej kasy na nudne wakacje pod palmami, odwiedzają Surinam - najmniejsze państwo Ameryki Południowej, wciśnięte między Gujanę i Gujanę Francuską. To fascynująca alternatywa dla wylegiwania się na plaży: karaibska atmosfera i klimat okolic Amazonki.
Spędziłem pięć miesięcy w stolicy Surinamu, Paramaribo, pracując jako wolontariusz na rzecz młodych ludzi chorych na AIDS. Krótko przed wyjazdem dałem się namówić moim surinamskim przyjaciołom na wizytę w Galibi. Rezerwat ten to prawdziwy skarb; nawet ludzie, którzy nigdy tam nie byli, wychwalają jego białe plaże i niesamowite żółwie.
Galibi leży tylko cztery godziny od Paramaribo. Dostać się tam można tylko drogą wodną - po rzece Marowijne, szerokiej wstędze o kolorze karmelu, która oddziela Surinam od Gujany Francuskiej i wpada do Atlantyku.
Czekam wraz z moją grupą na łódź motorową na plaży niedaleko miasteczka Albina. Mam już za sobą wizytę w miejscowym sklepie. Kupiłem trochę owoców mango i słodkich grejfrutów. Obok leżały pirackie kompakty i tanie zwoje indonezyjskich tkanin.
Smród toalet niesie się daleko. Fizjologii jednak nie da się oszukać. Płacę 35 centów i kieruję się w stronę budki. Właśnie skończył się papier toaletowy. Za spłuczkę robi wiadro z wodą. Za co właściwie zapłaciłem?
Łódź odbija od brzegu. Płyniemy do wioski indiańskiej leżącej w pobliżu rezerwatu Galibi i noszącej tę samą nazwę. Nasz przewodnik, George, urodził się tam i nadal tam mieszka. Do rezerwatu udajemy się po zmroku. George tłumaczy, że żółwie znoszą jaja tylko nocą; to daje im ochronę przed drapieznikami.
Samice żółwi zielonych powracają na rodzime plaże, by złożyć jaja, kiedy są w wieku 25-50 lat. Co kilka lat każda z nich składa w gnieździe nawet setkę jaj. Zagrzebują je w piasku na obrzeżu dżungli, powyżej linii przypływu.
Obserwujemy samicę wędrującą do wody. Potem George pokazuje nam jej gniazdo. Jest puste. W piasku jest za dużo korzeni roślin. Samica złoży jaja w oceanie, a za kilka dni spróbuje ponownie na plaży.
Niestety, ta sama ciemność, która daje jej częściową osłonę, pozwala drapieżnikom zakradać się w pobliże gniazd. Korzystają z niej także ludzie. Miejscowi Indianie zbierają gigantyczne jaja i sprzedają Surinamczykom pochodzenia jawajskiego, którzy uważają je za wielki przysmak. Rząd próbuje walczyć z tym procederem. Zalegalizowano np. zbieranie jaj żółwich złożonych poniżej linii przypływu, które i tak zostałyby zmyte przez fale. Ale nie zlikwidowało to kłusownictwa. Zdaniem pracowników rezerwatu Galibi funkcjonariusze rządowej agencji ochrony przyrody, Stinasu, niezbyt chętnie ścigają zbieraczy jaj. George uważa, że to ze względu na niedostatek sił ludzkich. Strażnicy z reguły próbują zapędzić kłusowników na teren Gujany Francuskiej. Tam prawo jest skuteczniej egzekwowane.
Opuszczamy tereny lęgowe, zauroczeni cudami świata wodno-lądowego. Tej nocy żadnej żółwicy nie udało się znaleźć dobrego miejsca na złożenie jaj.
To jeszcze nie koniec wrażeń. Mieszkańcy wioski Galibi urządzają nam wieczór powitalny. Ich zdobione frędzlami kostiumy oszałamiają kolorami. Mężczyźni zaczynają uderzać w bębny i śpiewać. Głębokie głosy harmonizują z wybijanym rytmem. Kobiety podchwytują pieśń i zachęcają nas do przyłączenia się. Sam nie wiem kiedy moje stopy zaczynają podreptywać. Wymachuję rękami, krocząc między 80-letnią kobietą i 7-letnią dziewczynką. Powiewają żółte i czerwone frędzle. Zaczynam rozumieć, dlaczego moi surinamscy przyjaciele cenią to miejsce niczym skarb. W dzisiejszym świecie zdominowanym przez nowoczesną kulturę anglosaską ta wioska jest zagrożona - tak jak populacja żółwi, których strzeże.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone