Powiadało
się kiedyś: "Szkoła twoim drugim domem". Książka
i film "Niania w Nowym Jorku" mówią nam: "Niania
twoją drugą matką". I, wbrew pozorom, nie ma w tym nic
zabawnego.
Hollywood nie przepuszcza książkowym bestsellerom. Skoro
ktoś mógł zarobić na literaturze, da się i na ekranizacji.
W myśl tej zasady do kin trafił w tym roku film "Niania
w Nowym Jorku", nakręcony na podstawie powieści Emmy
McLaughlin i Nicoli Kraus. Obie panie znają temat, bo przez
lata pracowały właśnie jako opiekunki do dziecka w tzw. dobrych
domach. Wiedziały więc jaki panuje tam niedostatek uczuć.
Pomysł napisania książki był tylko kwestią czasu.
Film również nakręcił duet - Shari Springer Berman i Robert
Pulcini. Reklamowany był jako komedia romantyczna. Romantyzmu
w nim niewiele, a i komediowy ton jest wątpliwy, ale o tym
za chwilę.
Tytułowa bohaterka, Annie (Scarlet Johansson), to świeżo upieczona
absolwentka college'u, która ma poważny zgryz - nie bardzo
wie co począć z resztą życia. Los wybiera za nią; przez przypadek
dostaje propozycję pracy w charakterze niani. Utrzymując własną
matkę w przekonaniu, że zatrudniła się w poważnej korporacji,
podejmuje wyzwanie i bierze pod swe skrzydła małego chłopca
z bogatej rodziny zamieszkałej na Upper East Side na Manhattanie.
"Niania w Nowym Jorku" to obrazek socjologiczny.
Studium podstawowej komórki społecznej, w której brak miejsca
na uczucia. Ojciec rodziny, pan X (Paul Giamatti) zdradza
swoją żonę (Laura Linney); pani X wyżej stawia pustkę emocjonalną
high-life'u od wychowywania dziecka. Samo dziecko zaś rozpaczliwie
potrzebuje miłości. Dzięki Bogu, na świecie są nianie. Może
się okazać, że wynajęta opiekunka obdarzy małolata uczuciem,
którego na próżno oczekuje on od rodziców. To prawdziwy luksus
- płacisz komuś za godziny opieki nad dzieckiem, a w pakiecie
dostajesz miłość gratis.
Ta gorzka wymowa filmu została trochę dosłodzona - w końcu
ma to być komedia. Postać pani X jest więc nieco karykaturalnie
przerysowana. Annie zmaga się nie tylko z trudami opieki nad
dzieckiem, ale i własnym związkiem z mężczyzną. Dla kontrapunktu
dodano jeszcze luzacką koleżankę (Alicia Keys) i, momentami,
niby-komiksowy ton opowieści. Mimo to jakoś mało śmieszna
ta komedia. Wprawdzie twórcy nie biją nas morałem po oczach,
ale poważny wydźwięk jest oczywisty dla każdego widza.
Ostrzegam, nie jest to film dla facetów. Mimo sympatii dla
Scarlett Johanssson wierciłem się w fotelu ze zniecierpliwienia
i (jednak!) nudy. Czy sprawiła to forma opowieści, czy babski
temat - nie wiem. Może gdyby pan X regularnie bił żonę albo
syna film zyskałby na dramatyzmie? Wiem, głupi żart. Ale skoro
nie rozbawiła mnie ta komedia - wybaczcie, sam sobie podowcipkuję.
|