Człowiek
- instytucja, gwiazda, jedna z największych osobowości współczesnej
muzyki. Czy Jeff Lorber zasłużył sobie na takie komplementy?
Nie wiem, ale nawet ci, którzy nie pieją peanów na jego cześć
czują sympatię do tego faceta.
Jak można nie cenić gościa, który uważany jest za prekursora
jazz-fusion, smooth jazzu, czy można nie patrzeć ze zwykłą
ludzką sympatią na muzyka noszącego w sobie nerkę, której
dawcą była jego własna żona? Czy to przypadek, że od kilku
dziesięcioleci ten 55-letni pianista utrzymuje się wciąż na
topie, żartując z własnych osiągnięć, tworząc muzykę do gry
komputerowej?
Wszelkie zakupy płytowe zaczynam od sprawdzania listy nazwisk
muzyków sesyjnych. Gdy wśród nich pojawi się Jeff Lorber płyta
zawsze ląduje w koszyku. Rzecz jasna, gdy Lorber wydaje album
pod własnym nazwiskiem - biorę ją bez zastanowienia.
"He Had a Hat" to płyta, która różni się od poprzednich
dokonań Lorbera. Sam artysta określa ją tak: "Robiłem
płyty o smaku funky-jazz, moje płyty określane były też często
jako typowy smooth jazz. Teraz chciałem wyjść poza ten schemat.
Zrozumiałem, że mnóstwo ludzi oczekuje czegoś więcej. Muzyka
z mojej nowej płyty jest raczej zabawą i radością wypływającą
ze współpracy z artystami, których zawsze niezwykle ceniłem.
Nawet jeśli nie wybiłem się szczególnie poza to, czego dokonałem
wcześniej - udało się jedno, czułem się wolny od jakichkolwiek
oczekiwań. Moimi mistrzami zawsze byli Herbie Hancock i Bill
Evans i myślę, że w tej płycie udało się osiągnąć styl, dzięki
któremu oni są sławni". Już tylko za tego typu stwierdzenie
Lorberowi należy się szczególny szacunek. To skromność i szczerość
niespotykana w show-biznesie.
"He Had a Hat" zaiste raczej mało przypomina wcześniejsze
płyty. Zaczyna się z wielką pompą. W "Anthem For a New
America" zadęcie jest symboliczne, ale też całkiem dosłowne.
Słychać waltornie, potęgę kilkudziesięcioosobowego kwintetu
smyczkowego, harfę. Lorber użył orkiestry symfonicznej! Warto
przypomnieć, że inspiracją do tego było nagranie "No
Ordinary Love" z płyty "When I Fall in Love"
Chrisa Botti'ego. Utwór wówczas zaaranżował Lorber.
Tytułowy kawałek daje już wytchnienie od symfonicznych egzaltacji.
Tu zaczyna się wreszcie jazz. Nie ma banalnego refrenu powtórzonego
trzy razy plus coda. Temat w unisonie z saksofonem (Kirk Whalum)
prowadzi do ciągu harmonicznego, w który Lorberowi jakimś
cudem udaje się wkomponować swoje solo .
"Grandma's Hand" to trochę gospelowy, nieco sentymentalny
utwór, z przebijającą w treści tęsknotą za dzieciństwem. O
dziwo, wokalista Eric Benet bardziej jest znany z nieudanego
małżeństwa z aktorką Helle Berry niż swojej twórczości - a
szkoda. Gwiazdą "Surreptitions" jest Randy Becker.
Tu odejście od wcześniejszego stylu Lorbera jest chyba najwyraźniejsze
z całej płyty .
Funkowe zacięcie Lorbera słychać z kolei w "Hudson".
To jest ten klimat, za którego pianistę wielbią tysiące fanów
na całym świecie .
Nie wszystko przypadło mi do gustu. Zupełnie nie trawię wycia
duetu Paula Cile - Eric Benet w utworze "The Other Side
of the Hart". Słuchanie wzajemnego przekrzykiwania się
wokalistów męczy. Z kolei w "Super Fusion Unit"
brakuje zaczepienia dla zmysłów. Solówka Lorbera wije się,
ale przypomina wspinaczkę po ścianie, na której nie ma się
o co oprzeć. Utwór kończy się po czterech minutach, właściwie
nie wiadomo dlaczego nie po trzech. Spokojny klimat wraca
w "Requiem for Gandalf". To hołd oddany kotu, który
towarzyszył pianiście przez dwadzieścia lat .
Nieco zaskakujący jest personel muzyczny, który towarzyszy
Lorberowi. To w sumie dwudziestu słynnych muzyków, każdy z
nich gra tu w kilku utworach. W każdym kawałku razem jest
więc oddzielny gwiazdorski skład. Jest tu dwóch trębaczy (Chris
Botti, Randy Becker), pięcioro saksofonistów (m. in. Tom Scott,
Kirk Whalum, Gerald Albright), trzech gitarzystów (Paul Brown,
Paul Jackson Jr., Rusell Malone), dwójka basistów (Alex Al,
Brian Bromberg), trójka perkusistów (Abraham Laboriel Jr.,
Vinnie Colaiuta, Dave Weckl), itd.
"He Had a Hat" to płyta zróżnicowana, zaskakująca
dla fanów Jeffa Lorbera, płyta która w kolekcji miłośnika
jazzu może sąsiadować z najcenniejszymi nagraniami.
|