Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch - Wizja lokalna
Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



SPEŁNIANIE MARZEŃ - część IV

Olaf Ważyński




CZĘŚĆ PIERWSZA
CZĘŚĆ DRUGA
CZĘŚĆ TRZECIA

Wyspa Księcia Edwarda wygląda przy reszcie terytorium Kanady jak Dawid przy Goliacie. To najmniejsza prowincja kraju, ale zarazem najgęściej zaludniona. Nie tylko przez rdzennych mieszkańców. Każdego roku odwiedza wyspę około dwóch milionów turystów.

Wyspa Księcia Edwarda to dowód na prawdziwość popularnego powiedzonka: "pozory mylą". Zarazem zaprzeczenie innego utartego frazesu: "pierwsze wrażenie jest najważniejsze". Stawia człowiek stopę na tym niewielkim skrawku ziemi i widzi wokół niemal płaski ląd. Nie ma jezior, tak charakterystycznych dla kanadyjskiego pejzażu, wszędzie pola uprawne. Nie ma tu luksusowych kurortów, gwarnych kasyn i modnych dyskotek.

Wyspa
(dzień czwarty, piąty, szósty, siódmy)

W kim obudzi się chęć natychmiastowego odwrotu, ten powinien w takiej chwili stanąć przy drodze pośrodku pola i zamknąć na chwilę oczy. Wziąć kilka głębszych oddechów, wyciszyć się i ponownie otworzyć oczy.
Pierwsze co uderza, to... barwy. Szmaragdowa zieleń pól, czerwień glinianych dróg, szafir morza, biel plaż. I niebo. Nigdzie nie ma tak błękitnego nieba jak w atlantyckiej Kanadzie! Nagle okaże się, że krajobraz wyspy to fascynujący kalejdoskop kolorów, powtarzających się w nieskończoność i cieszących oczy. Ten wtulony w Zatokę Świętego Wawrzyńca patchwork zielonych farm, poprzecinanych pasmami łubinu i zanurzony w pianie Atlantyku jest jakby stworzony do zwiedzania bez pośpiechu.
Od czego zacząłem? Odpowiem pytaniem: z czego najbardziej jest znana Wyspa Księcia Edwarda? Spodziewam się, że jako pierwsze odpowiedzą kobiety. Całą Kanadę rozsławiła wszak pewna powieść, czytana namiętnie przez liczne pokolenia dziewcząt. A właściwie cykl powieściowy. Sukces odniesiony przez "Anię z Zielonego Wzgórza" skłonił bowiem jej autorkę, Lucy Maud Montgomery, do napisania kolejnych książek opisujących dalsze losy bohaterki i jej rodziny. Montgomery urodziła się i wychowała na Wyspie Księcia Edwarda. W pobliżu jej rodzinnego Cavendish odwiedziłem słynny dom Green Gable, muzeum i prawie miejsce kultu. Tłumy turystów świadczą o tym, że powieści Lucy Maud Montgomery i dziś mają rzesze oddanych wielbicielek.
Nie czytałem książek Montgomery. Dlatego bez emocji wstępowałem do Domu na Zielonym Wzgórzu. Muszę jednak przyznać, że muzeum Ani zostało urządzone fantastycznie. Każde pomieszczenie, każdy zakątek domu przenosi turystę w czasie do początku XX wieku. Meble, sprzęty, ubrania przewieszone przez oparcia krzeseł, wyposażenie kuchni - wszystko wygląda tak, jakby ówcześni właściciele domu nadal tu mieszkali, i tylko wyszli na chwilę.
Przy domu zaczyna się ścieżka, opisana w powieści jako Aleja Zakochanych. Zakochani mogą przespacerować się wśród drzew dróżka wijącą się wzdłuż strumyka. Uderzyła mnie wprost nieprawdopodobna czystość powietrza. Z każdym wdechem i wydechem wnikał we mnie balsamiczny eliksir. O dziwo, bez żadnych wyraźnych zapachów, w rodzaju olejków eterycznych. Szkoda, że alejka ma tylko półtora kilometra...
Z Zielonego Wzgórza niedaleko do Avonlea, osady odtworzonej według opisu książkowego. Panuje tu atmosfera skansenu, czyli sztuczności na pokaz, ale miliony fanów Ani z pewnością wychodzą stąd zachwyceni. Tym bardziej, że na tyłach jednego z domostw kilka razy dziennie są odgrywane scenki z powieści L.M. Montgomery.
Na północnym wybrzeżu wyspy rozciąga się zniewalający park narodowy, który obejmuje srebrzyste plaże, wydmy oraz wystawione na działanie wody i wiatru skały z czerwonego piaskowca. Pobliskie mokradła zamieszkują setki gatunków ptaków i zwierząt wodnych. Zdaniem ornitologów park Prince Edward Island to schronienie dla ponad dwustu gatunków dzikiego ptactwa. Spacerującemu tu człowiekowi przygrywa niezwykła muzyka przyrody, kojąca zmysły i wyciszająca wielkomiejski bałagan w głowie.
Skoro o miastach mowa... Stolica Wyspy Księcia Edwarda, Charlottetown, to w zasadzie jedyna miejscowość w prowincji o typowo miejskim charakterze. Kolonialna zabudowa, port, sklepiki z pamiątkami w przystani. Nie miałem tu wiele do zwiedzania. Nie architekturą jednak szczyci się Charlottetown. To tutaj we wrześniu 1864 roku miała miejsce słynna konferencja, która zapoczątkowała pracę nad Konfederacją Kanady. Akt prawny został zatwierdzony trzy lata później, a przypieczętowany Ustawą o Ameryce Brytyjskiej, którą uchwalił parlament brytyjski i podpisała królowa Wiktoria. 1 lipca 1867 roku Konfederacja weszła w życie. Powstanie zjednoczonej Kanady stało się faktem. Obchodzone 1 lipca święto Canada Day to właśnie rocznica tej historycznej daty.
North Rustico, miejscowość leżąca najbliżej ośrodka White Sands, to niewielka osada rybacka. Obok portu - kilka sklepów, poczta i smażalnia ryb. Z przystani co dzień wyruszają kutry rybackie. Domy stojące najbliżej wody przeczą stereotypowemu obrazowi kanadyjskiego raju. Co trzeci wręcz chyli się ku upadkowi.
Geologiczna historia wyspy dowodzi potęgi oceanu. To fale Atlantyku naniosły w okolice zatoki św. Wawrzyńca piasek, który ostatecznie scalił się w skałę - czerwoną jak krew. Czerwień nadmorskiego klifu to jedna z niespodzianek Wyspy Księcia Edwarda. Jakże kontrastowo wygląda na tle skały biel latarni morskiej...
Ocean - partner i agresor, opiekun i rywal, to chłoszcze, to gładzi brzegi wyspy. Kształtuje tutejszy klimat i żywi mieszkańców. Połowy tuńczyka są też niewątpliwą atrakcją dla turystów. "Deep sea fishing" to prawdziwe wyzwanie. Kuter kołysany wielkimi falami nie jest może najprzyjemniejszym miejscem na Ziemi, ale po powrocie można się chwalić złowionym własnoręcznie potężnym tuńczykiem.
Ja popłynąłem na połów homarów. Krzysztof Opydo umówił nas ze znajomym, miejscowym rybakiem, który zajmuje się tym na codzień. Oczywiście tylko w sezonie, który trwa od 1 maja do 30 czerwca. Rybacy, którzy mają licencję (wydaje się ich ograniczoną ilość) w ciągu dwóch miesięcy muszą zarobić tyle, by móc utrzymać się przez resztę roku. I zarabiają. Barry Gaudette i jego dwaj synowie wypływają na dwa połowy dziennie, pierwszy przed wschodem słońca, drugi po południu. Z jednego "rejsu" przywożą ładunek wart kilkaset dolarów. Czasem trafiają się wyjątkowo duże, a więc cenne homary.
Z Barry'm umówiliśmy się w porcie w Tignish, w północnej części wyspy. Wpłynął na chwilę, tylko po nas, po czym ruszyliśmy na wody Zatoki św. Wawrzyńca. Barry, sympatyczny facet po czterdziestce, sprawnie manewrując swym kutrem płynął od boi do boi. Ich lokalizację wskazywał radar. Przy każdej kuter stawał, a szyper i jego synowie wyciągali z wody klatki na homary. Niektóre były puste, ale w większości tkwiły homary. Młodszy syn Barry'ego zakładał im na szczypce specjalne gumki, po czym wkładał do pudła. Małe okazy wyrzucał z powrotem do wody. Przepisy określają bowiem rozmiar homarów, które wolno łowić. Do zatoki wróciła też samica z ikrą pod odwłokiem.
Po wyjęciu homarów z klatek starszy syn nabijał na pręt przynętę - kawał makreli. Kuter ruszał, a chłopcy wrzucali całą partię klatek do wody. Potem następna boja, kolejne klatki, i tak kilkadziesiąt razy z rzędu. Robota nie jest lekka, zwłaszcza przy niepogodzie. Ale Barry Gaudette nie narzeka. A jego synowie nawet nie myślą o innym zawodzie. Starszy już marzy o kupnie własnego kutra.
Po paru godzinach kołysania i ciągłych manewrów łodzi miałem dosyć. Z ulgą postawiłem znów stopy na stałym lądzie. Jednak woda nie jest moim żywiołem... Na pocieszenie pojechaliśmy na North Cape, najdalej na północ wysunięty punkt wyspy i zafundowaliśmy sobie lunch w restauracji na cyplu. Zamówiliśmy chowder, zupę kremową z ryb i owoców morza, z mlekiem, ziemniakami i cebulką. Gęsty, biały krem ma trochę nijaki smak. Za to masło, którym smarowaliśmy gorące bułeczki jest chyba bardziej słone niż wody Morza Martwego.
W drodze powrotnej minęliśmy muzeum Akadyjczyków, byłych mieszkańców dawnej kolonii francuskiej w Ameryce Północnej, zwanej Akadią. Rozciągała się ona od wybrzeży atlantyckich po ujście rzeki św. Wawrzyńca (tereny dzisiejszej Nowej Szkocji, Nowego Brunszwiku, wschodniego Quebecu oraz Nowej Anglii). Kolonia powstała w 1604 roku. Przez 150 lat rozwijała się i rosła w dobrobyt. Jednak napięcie polityczne, a później wojny francusko-angielskie doprowadziły do wysiedlenia ludności francuskojęzycznej i zastąpienia jej osadnikami z Wielkiej Brytanii. Deportacje zaczęły się w 1755 roku. Akadyjczyków wywożono na południe, do różnych stanów USA. Ich posiadłości palono; wielu z wysiedleńców zmarło w podróży, podczas epidemii lub na skutek represji ze strony Brytyjczyków. Podobno część została niewolnikami. Około tysiąca Akadyjczyków zbiegło - przedostali się do Nowego Brunszwiku, niektórzy do Nowej Francji, a niewielkie grupy uciekinierów na Wyspę Księcia Edwarda, gdzie początkowo kryły się w lasach, a z czasem osiedliły się jawnie. Przed niejednym domostwem powiewa dziś charakterystyczna flaga Akadii - francuskie trzy kolory, z żółtą gwiazdą na niebieskim pasie.
Na Wyspę Księcia Edwarda w zasadzie nie przyjeżdża się po to, by coś robić. Tu się odpoczywa. W spokoju. Na pustej nierzadko plaży. Potem zje się homara (najsmaczniejsze są gotowane w morskiej wodzie). Albo frytki z tutejszych, najlepszych w Kanadzie ziemniaków. Wieczorem poczyta się książkę (może "Anię z Zielonego Wzgórza"?) i obejrzy z klifu zachód słońca (polecam zwłaszcza punkt widokowy Orby Head, obok kolonii kormoranów). A nazajutrz znów na plażę. W połowie czerwca woda Zatoki św. Wawrzyńca jest zimna, ale latem podobno nie można narzekać. Zamierzam to kiedyś sprawdzić.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone