Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch - Wizja lokalna
Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



BEZ AGITACJI, PROSZĘ!

Lucjan Bilski



 


Dla przyjaciela można zrobić wszystko. No, prawie wszystko. Choćby mnie końmi włóczyli, raczej nie ożeniłbym się z kumplem. Przyjaźń też ma swoje granice.

Tymczasem w filmie "Państwo młodzi: Chuck i Larry" ta granica zostaje przekroczona. Naturalnie motywacja dwóch panów (granych przez duet Adam Sandler - Kevin James) nie ma nic wspólnego z miłością. Chodzi o to, by pod płaszczykiem rzekomego małżeństwa gejowskiego wyłudzić od miasta zasiłek. Intencje na pozór niecne, ale tylko na pozór. Otóż panowie są strażakami, a jeden z nich owdowiał. By zapewnić dzieciom świadczenia na wypadek śmierci podczas akcji musi on ponownie się ożenić. Ponieważ jednak ciągle kocha zmarłą żonę, nie ma mowy o innej kobiecie. Ratunkiem okazuje się ślub gejowski z najlepszym przyjacielem.
Sytuacja wprost wymarzona do zbudowania na niej komediowej fabuły. Co zresztą się reżyserowi, Dennisowi Duganowi, nawet udało. Jest jednak szkopuł. Poziom żartów jest zdecydowanie niski. Czasem dosłownie, jak na przykład w scenie w łazience, w której strażacy biorą prysznic po akcji i żaden nie chce się schylić po mydło. Twórcy postawili na erotyczny akcent homoseksualizmu i z niego spróbowali wycisnąć humor. Niektórzy widzowie mogą tego nie zaakceptować. Ale mam radę: zapomnijcie o wysublimowanych żartach, dostrójcie się do fal, na których nadają autorzy tej komedii. Wszak filmy z Adamem Sandlerem nigdy nie były wysokiego lotu. Ten typ po prostu tak ma, a świadomość tej cechy ułatwi oglądanie "Państwa młodych: Chucka i Larry'ego". Poza tym, nie jest aż tak źle. W porównaniu z np. "Boratem", czy "Strasznym filmem" obraz Dennisa Dugana jest błyszczącym diamentem.
Znacznie poważniejszym zagadnieniem jest przemycona w filmie sympatia dla środowisk homoseksualnych. Twórcy wyraźnie stają w obronie "dyskryminowanych" gejów i lesbijek, podpisując się niejako pod żądaniem zrównania odmiennych orientacji seksualnych z heteroseksualizmem. W myśl poprawności politycznej podnoszą hasło "Nieważne, gej czy hetero - ważne jakim jesteś człowiekiem". Otóż ja nie jestem poprawny politycznie, i nie podoba mi się, kiedy próbuje mi się wmówić, że nienormalne jest normalne. Zwłaszcza w kinie, dokąd idę się rozerwać. Bez agitacji, proszę! Poza tym po co mydlić oczy widzowi frazesami, że liczy się człowiek a nie jego seksualność, skoro na każdym kroku pokazuje się wdzięczących się facetów i opowiada żarty sypialniane? Na szczęście twórcy filmu zachowali umiar i nie raczą nas obrazkami "zza firanki".
Podsumowując, film trochę mnie rozbawił, trochę wkurzył. Bilans wyszedł mniej więcej na zero. Na plus zapisuję udział takich tuzów komedii jak Dan Aykroyd, czy Steve Buscemi. Pokazują się też Richard Chamberlain i Ving Rhames. Jessica Biel w roli seksownej pani adwokat tym razem ma w sobie więcej ekspresji niż meble na trzecim planie. Bardzo mi się też spodobała muzyka. Sporo w filmie piosenek z lat 80.: Pet Shop Boys, Whitney Houston, Deee-Lite. Dało mi to zresztą do myślenia. Czyżby ktoś sugerował, że dekada, którą wspominam z największym sentymentem była... hm... no wiecie...?

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone