Dla
przyjaciela można zrobić wszystko. No, prawie wszystko. Choćby
mnie końmi włóczyli, raczej nie ożeniłbym się z kumplem. Przyjaźń
też ma swoje granice.
Tymczasem w filmie "Państwo młodzi: Chuck i Larry"
ta granica zostaje przekroczona. Naturalnie motywacja dwóch
panów (granych przez duet Adam Sandler - Kevin James) nie
ma nic wspólnego z miłością. Chodzi o to, by pod płaszczykiem
rzekomego małżeństwa gejowskiego wyłudzić od miasta zasiłek.
Intencje na pozór niecne, ale tylko na pozór. Otóż panowie
są strażakami, a jeden z nich owdowiał. By zapewnić dzieciom
świadczenia na wypadek śmierci podczas akcji musi on ponownie
się ożenić. Ponieważ jednak ciągle kocha zmarłą żonę, nie
ma mowy o innej kobiecie. Ratunkiem okazuje się ślub gejowski
z najlepszym przyjacielem.
Sytuacja wprost wymarzona do zbudowania na niej komediowej
fabuły. Co zresztą się reżyserowi, Dennisowi Duganowi, nawet
udało. Jest jednak szkopuł. Poziom żartów jest zdecydowanie
niski. Czasem dosłownie, jak na przykład w scenie w łazience,
w której strażacy biorą prysznic po akcji i żaden nie chce
się schylić po mydło. Twórcy postawili na erotyczny akcent
homoseksualizmu i z niego spróbowali wycisnąć humor. Niektórzy
widzowie mogą tego nie zaakceptować. Ale mam radę: zapomnijcie
o wysublimowanych żartach, dostrójcie się do fal, na których
nadają autorzy tej komedii. Wszak filmy z Adamem Sandlerem
nigdy nie były wysokiego lotu. Ten typ po prostu tak ma, a
świadomość tej cechy ułatwi oglądanie "Państwa młodych:
Chucka i Larry'ego". Poza tym, nie jest aż tak źle. W
porównaniu z np. "Boratem", czy "Strasznym
filmem" obraz Dennisa Dugana jest błyszczącym diamentem.
Znacznie poważniejszym zagadnieniem jest przemycona w filmie
sympatia dla środowisk homoseksualnych. Twórcy wyraźnie stają
w obronie "dyskryminowanych" gejów i lesbijek, podpisując
się niejako pod żądaniem zrównania odmiennych orientacji seksualnych
z heteroseksualizmem. W myśl poprawności politycznej podnoszą
hasło "Nieważne, gej czy hetero - ważne jakim jesteś
człowiekiem". Otóż ja nie jestem poprawny politycznie,
i nie podoba mi się, kiedy próbuje mi się wmówić, że nienormalne
jest normalne. Zwłaszcza w kinie, dokąd idę się rozerwać.
Bez agitacji, proszę! Poza tym po co mydlić oczy widzowi frazesami,
że liczy się człowiek a nie jego seksualność, skoro na każdym
kroku pokazuje się wdzięczących się facetów i opowiada żarty
sypialniane? Na szczęście twórcy filmu zachowali umiar i nie
raczą nas obrazkami "zza firanki".
Podsumowując, film trochę mnie rozbawił, trochę wkurzył. Bilans
wyszedł mniej więcej na zero. Na plus zapisuję udział takich
tuzów komedii jak Dan Aykroyd, czy Steve Buscemi. Pokazują
się też Richard Chamberlain i Ving Rhames. Jessica Biel w
roli seksownej pani adwokat tym razem ma w sobie więcej ekspresji
niż meble na trzecim planie. Bardzo mi się też spodobała muzyka.
Sporo w filmie piosenek z lat 80.: Pet Shop Boys, Whitney
Houston, Deee-Lite. Dało mi to zresztą do myślenia. Czyżby
ktoś sugerował, że dekada, którą wspominam z największym sentymentem
była... hm... no wiecie...?
|