Dobre
samopoczucie na przekór wszystkiemu. Taki jest cel tych, którzy
o świecie wolą nic nie wiedzieć. Utrzymywanie tłuszczy w błogiej
nieświadomości to z kolei zadanie tysięcy specjalistów, wśród
nich speców od propagandy, public relations, a także... dziennikarzy.
Gdy na początku lat 90. wojska amerykańskie razem ze sprzymierzeńcami
pokonały armię iracką dałem sobie wmówić, że to sukces "inteligentnej"
broni. Na przykład telewizja Discovery przez całe poprzednie
dziesięciolecie epatowała programami o "supernowoczesnych",
"inteligentnych", "precyzyjnych" narzędziach
prowadzenia wojny. O tym, że więcej Amerykanów zginęło właśnie
od tych narzędzi niż od ognia nieprzyjaciela - o tym sza!
Nachalna propaganda sukcesu konsekwentnie ignorowała wpadki,
pomijała rzecz jasna informacje o ofiarach cywilnych, później
także o tajemniczych dolegliwościach, które po dziś dzień
nękają weteranów tamtej wojny.
Niczym dziecko sądziłem, że tego typu propaganda nie ma już
racji bytu. Filmy "dokumentalne" o niezwyciężonej
armii amerykańskiej gdzieś w okolicach 2003 roku zniknęły
z programu kanału Discovery. Ich natrętnie triumfalistyczna
wymowa jakoś nie korespondowała z bieżącymi doniesieniami
o kolejnych ofiarach wśród żołnierzy. O tym jak bardzo byłem
naiwny dowiedziałem się, gdy zobaczyłem odcinek programu pod
tytułem "Filmy z linii frontu". Już sam tytuł wprowadza
w błąd. Nie były to bowiem żadne filmy z linii frontu, ale
studyjnie odtworzone przez aktorów fragmenty walk ulicznych,
jedynie szczątkowo "miksowane" z autentycznymi zdjęciami,
plus wypowiedzi prawdziwych żołnierzy, którzy brali udział
w opisywanych walkach. Czy tak stworzonemu programowi można
wierzyć? Zdecydowanie nie! To typowy przykład propagandowej
agitki w goebbelsowskim wydaniu. Żal jedynie amerykańskich
żołnierzy. Chłopcy najpierw nadstawiali karku na irackich
ulicach, a później musieli brać udział w telewizyjnej błazenadzie.
W programie aż roi się od opisów bohaterstwa. Nie wątpię,
że tych opisów nie trzeba było nawet jakoś specjalnie ubarwiać.
O pomstę do nieba wołają jednak stwierdzenia, że żołnierze
walczą z Al-Kaidą. Jasne. Sunnici, Szyici, Hamas, Fatah, Al-Aksa
- jeden pies. Po prostu Al-Kaida. Ta nazwa ma usprawiedliwiać
wszystko, co Amerykanie robią w Iraku. Warto wiedzieć, że
do 2003 roku tej organizacji terrorystycznej zwyczajnie tam
nie było.
W rzeczonym programie wygląda to mniej więcej tak: amerykański
patrol został zaatakowany na ulicy. Wywiązała się walka, pojawiły
się straty po stronie Amerykanów, ściągnięto posiłki. Zlikwidowano
kilkunastu napastników. Kolejna komórka Al-Kaidy rozbita.
Pełen sukces. Na koniec jeszcze kilka ujęć rozradowanych mężczyzn
i kobiet na jakiejś irackiej ulicy machających do czołgów.
Zgroza!
Widać wyraźnie, że armijni cenzorzy mają pełną kontrolę nad
emitowanym materiałem. Zresztą przypadki ich zaangażowania
są nader liczne. Komisarze polityczni amerykańskiej armii
zamykają blogi żołnierzy piszących o wojnie, bardzo ostro
cenzurują zdjęcia, które przedostają się do opinii publicznej.
Wystarczy przypomnieć sobie skandal z fotografią trumien w
samolocie owiniętych amerykańskimi flagami. Cenzorzy mieli
wówczas czelność żądać od dziennikarzy, by nie publikowali
tych zdjęć. Na szczęście wtedy sprawa ujrzała światło dzienne,
ale ile razy było inaczej?
Spece od propagandy nie stronią też od zmyślania kłamstw "ku
pokrzepieniu serc". Najlepiej jest znany przypadek Jessiki
Lynch. Skromne dziewczę miało bohatersko bronić kolegów. Gdy
zabrakło amunicji wpadła w ręce Irakijczyków. Odbili ją dopiero
amerykańscy komandosi. To wersja medialna. W rzeczywistości
dziewczynie zaciął się karabin, więc schowała się gdzie mogła
i modliła o ocalenie. Była ranna, ale trafiła do irackiego
szpitala, gdzie zresztą została otoczona bardzo troskliwą
opieką. Brawurowa akcja komandosów polegała po prostu na odebraniu
jej stamtąd.
Znacznie mniej znany jest u nas przypadek Pata Tillmana. U
progu XXI wieku była to wschodząca gwiazda futbolu amerykańskiego.
Mógł podpisać wart ponad 3 i pół miliona dolarów kontrakt,
ale uznał, że jego obowiązkiem jest bronić ojczyzny. To nie
lada gratka dla propagandystów. Tillman zginął, a jego śmierć
została szeroko nagłośniona w Stanach. Jego pogrzeb miał rangę
nieomal państwową. Zgodnie z oficjalną wersją chłopak zginął
broniąc swoich towarzyszy. Wersja prawdziwa jest jednak taka,
że zginął pomyłkowo zastrzelony przez własnych kolegów.
Podczas wojny w Wietnamie dziennikarze mieli nieograniczony
dostęp do każdego zakątka. W czasie pierwszej wojny w zatoce
wszystkie relacje podlegały już wojskowej cenzurze. Teraz
formalnie takiej cenzury nie ma, ale dziennikarze są stuprocentowo
uzależnieni od wojska. Bez opieki armii nie są w stanie poruszać
się po Iraku czy Afganistanie. Zresztą tam gdzie jest naprawdę
gorąco nie są zwyczajnie zabierani. Czy ktoś widział w telewizji
relację ze zdobywania Falludży w Iraku? Nie. Nigdy też jej
nie zobaczymy, bo to co tam się działo to okrutna jatka, od
której obiad może stanąć w środku gardła. Po co zawracać sobie
tym głowę? W taki właśnie sposób całe społeczeństwa wpychane
są w ramiona setek dzisiejszych małych Goebbelsów. Co gorsza,
w ten nurt wpisują się również najsilniejsze media. Bolesnej
prawdy trzeba więc szukać na własną rękę. Dzięki Bogu mamy
internet.
|