Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch - Wizja lokalna
Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



MEKKA WSZYSTKICH DZIWAKÓW

Adrian Szkot




Byłem już w wielu dziwnych miejscach i robiłem wiele dziwnych rzeczy. Łaziłem po nawiedzonych domach, tropiłem stworzenia o wielkich stopach, spacerowałem po zapomnianych cmentarzach i oglądałem opuszczone parki rozrywki. Ale tylko jedno miejsce było naprawdę dziwaczne.

Tylko tam można było na sto procent zobaczyć ducha, pogłaskać potwora i doświadczyć czegoś niewyobrażalnego. W American Dime Museum w Baltimore.
Takich miejsc nie ma już wiele. Miejsc, w których zgromadzono różne cuda i dziwy, niegdyś przyciągające gapiów na występy cyrkowe i festyny. Niestety, mimo że muzeum przeżyło o długie lata większość darczyńców makabrycznych zbiorów, nie przetrwało w XXI wieku. Nie pomogło podniesienie ceny za wstęp z tradycyjnych 10 centów (stąd nazwa muzeum; dime to potoczne określenie 10-centowej monety) na 15. Dyrektor muzeum Richard Horne oznajmił, że wobec niemożności znalezienia dodatkowych funduszy, placówka zamyka swe podwoje na dobre. Początkowo wydawało się, że to tylko kolejne przejściowe trudności - muzeum miało się już zamknąć z końcem 2005 roku, ale jednak udało się je jeszcze uratować. Niestety, tym razem ewidentnie nie było już szans. W lutym tego roku muzeum zostało zamknięte, a cała kolekcja wystawiona na licytację.

Osobliwości za dziesięć centów

Koncepcja muzeum narodziła się już XIX wieku, kiedy bogaci i ekscentryczni Europejczycy, nie wiedząc jak wydawać swoje fortuny, gromadzili kolekcje egzotycznych i "jedynych w swoim rodzaju" obiektów i zakładali swoje prywatne "gabinety osobliwości". W naturze ludzkiej leży potrzeba kolekcjonowania rzeczy ciekawych, czasem dziwacznych, a nierzadko przerażających. Takie zbiory były sensacją, przyjeżdżały je oglądać tłumy, czasem z bardzo daleka.
Na początku XIX stulecia ktoś w Ameryce Północnej wpadł na pomysł, że takie cuda i dziwolągi można pokazywać ludziom za pieniądze. Pierwsze "muzeum za dziesięć centów" narodziło się niemal jednej nocy. Kolejne muzea rozkwitły jak USA długie i szerokie. Gawiedź chciała oglądać rzeczy niezwykłe i niecodzienne. Pragnęła rozrywki, a tej dostarczały kolekcje osobliwości - zarówno naturalnego pochodzenia, jak i wykonane przez człowieka, a także pokazy, występy i żywa menażeria. Założyciele muzeów i właściciele takich zbiorów szybko dorobili się fortun - mimo że wstęp kosztował tylko dziesięć centów od osoby. Kiedy zaś miejscowa społeczność nasyciła się już szokującymi eksponatami, ruszano w drogę.
Z nadejściem XX wieku objazdowe gabinety osobliwości przemierzyły całe Stany Zjednoczone, zatrzymując się w niemal każdym mieście i wsi, zachwycając i przerażając kolejne pokolenie widzów. To były prawdziwe dni chwały. Pokazywano wielogłowe bydło, mutantów i hybrydy jak "Chłopiec aligator", czy też legendarne stwory - "Syrenę z Fiji" i amerykańskiego szakalopa (rogatego zająca). Za kurtyną czekały na widzów futrzaste ryby, skurczone głowy, olbrzymy, mumie, nieprawdopodobne wyczyny zwierzęcych akrobatów i wiele innych przedziwnych odpadów ewolucyjnych.

Ucho Abrahama Lincolna

Po II wojnie światowej zabrakło w Ameryce miejsca dla objazdowych teatrzyków osobliwości. A jednak niektóre z nich dotrwały do końca wieku. W Baltimore, w stanie Maryland, dwóm zapaleńcom udało się zgromadzić i ocalić jedną z największych w kraju kolekcji jarmarcznych osobliwości. Richard Horne i James Taylor złożyli w ten sposób hołd wszystkim dawnym muzeom i ich właścicielom. Otwarte przez nich American Dime Museum szczyciło się takimi klasykami jak "Robal z Samoa", "Diablica" i "Peruwiańska mumia amazońska". Jednak Horne i Taylor starali się cały czas trzymać rękę na pulsie i zdobywać wciąż nowe osobliwości. W ostatnich latach ich muzeum wzbogaciło się np. o akwarium z wężogłowami, drapieżnymi rybami potrafiącymi przemieszczać się po lądzie (ryby te występują w Azji Zachodniej; w USA w latach 2002-2004 znaleziono je w naturalnych zbiornikach wodnych, co spowodowało obawy, iż zawleczone wężogłowy wyprą inne gatunki ryb i spowodują ekologiczną katastrofę). Jedną z największych atrakcji, rekamowaną nawet na wielkim kolorowym transparencie, był "Największy nietoperz świata" ("World's Largest Bat"), który rzekomo mógł zabić konia. Zamiast zmutowanego, wielkiego nietoperza wampira z ogromnymi skrzydłami i długimi kłami odwiedzającym pokazywano... ponad sześciometrowej długości kij baseballowy. Właścicielom muzeum nie można było zarzucić kłamstwa (angielskie słowo "bat" oznacza zarówno nietoperza, jak i kij do baseballa), a takim kawałem drewna z pewnością można by zabić konia. Jedna z ostatnich wystaw w American Dime Museum, zbiór cmentarno-prosektoryjny pokazujący jak Amerykanie grzebali swoich zmarłych w XIX wieku, zyskał wyrazy uznania miejscowej społeczności.
Od gigantycznych kul ze sznurka do figury kobiety pokrytej kawałkami gumy do żucia, od psa z pięcioma nogami do kaczek z dwoma korpusami, od ucha Abrahama Lincolna do tkaniny z ludzkich włosów, od żółwia grającego na puzonie do wiewiórki wymachującej strzelbą, od bliźniąt syjamskich w słoju do pchlego cyrku - wszystko wzbudziło mój zachwyt. Ściągam czapkę z głowy przed "muzeum za dziesięć centów" za to, że tacy dziwacy jak ja czuli się tam jak w domu. Smutno mi na myśl, że nasze dzieci będą dorastać w świecie, w którym jedynego pół-człowieka, pół-aligatora będą mogły zobaczyć tylko na ekranie monitora komputerowego albo na starej pocztówce.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone