Są
wykonawcy, których płyty kupuję w ciemno i bez zastanowienia.
Wśród nich jest grupa Incognito. Londyński zespół uważany
jest za pioniera acid jazzu, bezkompromisowy w artystycznych
wyborach, zawsze z perfekcyjną aranżacją, zawsze z absolutnie
świeżą propozycją dla grona zagorzałych fanów rozsianych po
całym świecie. Ile z tej legendy zostało na najnowszej płycie?
Wszystko i nic.
"Bees + Things + Flowers" to chyba pierwsza płyta
Incognito, o której raczej nie można powiedzieć, że jest acid
jazzem. Nie ma tu żywiołowych rytmów, wyganiających na parkiet
popisów sekcji dętej, brakuje motoryczności, znikły energetyzujące
aranżacje. Zamiast tego jest sentymentalna wycieczka w świat
muzyki lat 70., kilka coverów wcześniejszych utworów Incognito
i zaledwie dwa zupełnie nowe utwory. Klimat płyty generalnie
jest powolny, leniwy, skłaniający do wyciszenia, nie zabawy.
Skąd tak drastyczna zmiana? Nie wiem. Może to próba podsumowania
dorobku Incognito po blisko 30 latach funkcjonowania, może
ma to związek z dojrzewaniem lidera grupy? Jean-Paul "Bluey"
Maunick ma już przecież 50 lat. Może po prostu poczuł się
znudzony klimatem, z którego zawsze słynęło Incognito? W jednym
z wywiadów Maunick wyznał: "Zrobiliśmy mnóstwo kawałków
takich, żeby ludzie mogli sobie potańczyć. Teraz powiedziałem
sobie, że tancerze muszą wreszcie posłuchać muzyki i zdobyć
się na nowe doświadczenie". Nic lepiej nie podsumowuje
tej płyty.
Zaczyna się ona utworem "Everybody Loves the Sunshine"
Roy'a Ayersa z 1976 roku. Beztroski, spokojny kawałek o pszczółkach
i kwiatkach na słońcu. Brzmi trochę jak Incognito, jednocześnie
jakoś tak inaczej. Słychać gitarę Maunicka, jak zwykle jest
perfekcyjny wokal. Ale to nie jest ten "pałer" z
jakim zaczyna się każda wcześniejsza płyta. Kolejne ścieżki
nie przynoszą zmiany. W każdym utworze widać prowokacyjną
wręcz tendencję do spowolniania, wyhamowywania. Tak jest nawet
z hitem "Summer In The City", który wziął na warsztat
Maunick .
Piosenka jest zbliżona do swojego pierwowzoru, tyle tylko,
że zaczyna się minutową atonalną quasi-uwerturą na smyczkach.
Trudno powiedzieć, ile wnosi. Niektórym to się spodoba, innym
nie. Jedno można powiedzieć na pewno - to nie jest popowa
papka. Tym ciekawsze są zresztą zapowiedzi Maunicka o nagraniu
płyty o charakterze wręcz symfonicznym. Pożyjemy, zobaczymy.
Wróćmy do "Bees + Things + Flowers". Płyta ma niezwykłe
momenty. "Still a Friend of Mine" - jeden z większych
hitów Incognito, nabiera tu kompletnie nowego kształtu .
Wokal, na który nałożona jest początkowo jedynie wiolonczela
i konga. Później dochodzą wszystkie smyczki, fenomenalny chórek
i... harfa. Czy ktoś widział kiedyś w składzie normalnej grupy
pop harfę? Oto cały Maunick. Muszę przyznać, że ta wersja
"Still A Friend of Mine" słuchana na dobrym sprzęcie
robi oszałamiające wrażenie. Jednocześnie jest to znowu zupełnie
inna muzyka od tej, do której przyzwyczaił fanów Jean-Paul
Maunick.
Jak wspomniałem, na płycie są tylko dwa nowe utwory. Na uwagę
zasługuje zwłaszcza "You Are Golden". Spokojna -
jakże by inaczej! - ballada o fantastycznej harmonii w refrenie
.
Klimat utworu jest tak relaksujący jak cała reszta "Bees
+ Things + Flowers". Płytę zamyka przebój "That's
The Way Of The World" z repertuaru Earth Wind & Fire
.
Chórki, aranżacja, wokale, wszystko to przypomina pierwowzór
sprzed lat. Utwór kończy się jednak rozległą solówką fletu.
Całość trwa aż 9 minut.
Incognito to zespół, który nie ma frontmana. Maunick tłumaczył
kiedyś, że nie interesuje go kreowanie gwiazd, chce raczej
kreować muzykę. Jej piękno nie ma być przyćmione przez osobowości
osób, które ją wykonują. Dlatego filozofią grupy jest korzystanie
z talentów różnych muzyków. W ten sposób przez Incognito przewinęło
się już kilkadziesiąt osób. Również skład najnowszego nagrania
jest dość rozbudowany. Na "liście płac" nie ma wprawdzie
legend takich jak na przykład George Duke, który występował
na jednej z wcześniejszych płyt. Niemniej, sądząc po końcowym
efekcie są to znakomici muzycy. Podkreślić trzeba zwłaszcza
udział doskonałych wokalistów. Maysa, Carleen Anderson, Imaani,
Joy Rose, Tony Momrelle, Tyrone Henry i oczywiście Bluey -
to wszystko artyści, którzy pojawiali się w Incognito już
wcześniej, nigdy jednak nie na jednej płycie. Do tego trzeba
jeszcze dodać Jocelyn Brown, która niegdyś śpiewała największy
przebój Incognito "Always There". W "Bees +
Things + Flowers" pojawiła się w tylko w dwóch utworach.
Jej rozedrgany, emocjonalny, pełny głos nie da się niczym
zastąpić.
Jean-Paul "Bluey" Maunick zaskoczył wszystkich.
Nagrał album, którego nikt się chyba po nim nie spodziewał.
To płyta pozbawiona fajerwerków, dojrzała, nie naginająca
się do gustów, inteligentna, po prostu piękna.
|