Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch - Wizja lokalna
Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



NA PRZEKÓR LEGENDZIE

Paweł Oses



 


Są wykonawcy, których płyty kupuję w ciemno i bez zastanowienia. Wśród nich jest grupa Incognito. Londyński zespół uważany jest za pioniera acid jazzu, bezkompromisowy w artystycznych wyborach, zawsze z perfekcyjną aranżacją, zawsze z absolutnie świeżą propozycją dla grona zagorzałych fanów rozsianych po całym świecie. Ile z tej legendy zostało na najnowszej płycie? Wszystko i nic.

"Bees + Things + Flowers" to chyba pierwsza płyta Incognito, o której raczej nie można powiedzieć, że jest acid jazzem. Nie ma tu żywiołowych rytmów, wyganiających na parkiet popisów sekcji dętej, brakuje motoryczności, znikły energetyzujące aranżacje. Zamiast tego jest sentymentalna wycieczka w świat muzyki lat 70., kilka coverów wcześniejszych utworów Incognito i zaledwie dwa zupełnie nowe utwory. Klimat płyty generalnie jest powolny, leniwy, skłaniający do wyciszenia, nie zabawy. Skąd tak drastyczna zmiana? Nie wiem. Może to próba podsumowania dorobku Incognito po blisko 30 latach funkcjonowania, może ma to związek z dojrzewaniem lidera grupy? Jean-Paul "Bluey" Maunick ma już przecież 50 lat. Może po prostu poczuł się znudzony klimatem, z którego zawsze słynęło Incognito? W jednym z wywiadów Maunick wyznał: "Zrobiliśmy mnóstwo kawałków takich, żeby ludzie mogli sobie potańczyć. Teraz powiedziałem sobie, że tancerze muszą wreszcie posłuchać muzyki i zdobyć się na nowe doświadczenie". Nic lepiej nie podsumowuje tej płyty.
Zaczyna się ona utworem "Everybody Loves the Sunshine" Roy'a Ayersa z 1976 roku. Beztroski, spokojny kawałek o pszczółkach i kwiatkach na słońcu. Brzmi trochę jak Incognito, jednocześnie jakoś tak inaczej. Słychać gitarę Maunicka, jak zwykle jest perfekcyjny wokal. Ale to nie jest ten "pałer" z jakim zaczyna się każda wcześniejsza płyta. Kolejne ścieżki nie przynoszą zmiany. W każdym utworze widać prowokacyjną wręcz tendencję do spowolniania, wyhamowywania. Tak jest nawet z hitem "Summer In The City", który wziął na warsztat Maunick Summer In The City. Piosenka jest zbliżona do swojego pierwowzoru, tyle tylko, że zaczyna się minutową atonalną quasi-uwerturą na smyczkach. Trudno powiedzieć, ile wnosi. Niektórym to się spodoba, innym nie. Jedno można powiedzieć na pewno - to nie jest popowa papka. Tym ciekawsze są zresztą zapowiedzi Maunicka o nagraniu płyty o charakterze wręcz symfonicznym. Pożyjemy, zobaczymy.
Wróćmy do "Bees + Things + Flowers". Płyta ma niezwykłe momenty. "Still a Friend of Mine" - jeden z większych hitów Incognito, nabiera tu kompletnie nowego kształtu Still a Friend of Mine. Wokal, na który nałożona jest początkowo jedynie wiolonczela i konga. Później dochodzą wszystkie smyczki, fenomenalny chórek i... harfa. Czy ktoś widział kiedyś w składzie normalnej grupy pop harfę? Oto cały Maunick. Muszę przyznać, że ta wersja "Still A Friend of Mine" słuchana na dobrym sprzęcie robi oszałamiające wrażenie. Jednocześnie jest to znowu zupełnie inna muzyka od tej, do której przyzwyczaił fanów Jean-Paul Maunick.
Jak wspomniałem, na płycie są tylko dwa nowe utwory. Na uwagę zasługuje zwłaszcza "You Are Golden". Spokojna - jakże by inaczej! - ballada o fantastycznej harmonii w refrenie You Are Golden. Klimat utworu jest tak relaksujący jak cała reszta "Bees + Things + Flowers". Płytę zamyka przebój "That's The Way Of The World" z repertuaru Earth Wind & Fire That's The Way Of The World. Chórki, aranżacja, wokale, wszystko to przypomina pierwowzór sprzed lat. Utwór kończy się jednak rozległą solówką fletu. Całość trwa aż 9 minut.
Incognito to zespół, który nie ma frontmana. Maunick tłumaczył kiedyś, że nie interesuje go kreowanie gwiazd, chce raczej kreować muzykę. Jej piękno nie ma być przyćmione przez osobowości osób, które ją wykonują. Dlatego filozofią grupy jest korzystanie z talentów różnych muzyków. W ten sposób przez Incognito przewinęło się już kilkadziesiąt osób. Również skład najnowszego nagrania jest dość rozbudowany. Na "liście płac" nie ma wprawdzie legend takich jak na przykład George Duke, który występował na jednej z wcześniejszych płyt. Niemniej, sądząc po końcowym efekcie są to znakomici muzycy. Podkreślić trzeba zwłaszcza udział doskonałych wokalistów. Maysa, Carleen Anderson, Imaani, Joy Rose, Tony Momrelle, Tyrone Henry i oczywiście Bluey - to wszystko artyści, którzy pojawiali się w Incognito już wcześniej, nigdy jednak nie na jednej płycie. Do tego trzeba jeszcze dodać Jocelyn Brown, która niegdyś śpiewała największy przebój Incognito "Always There". W "Bees + Things + Flowers" pojawiła się w tylko w dwóch utworach. Jej rozedrgany, emocjonalny, pełny głos nie da się niczym zastąpić.
Jean-Paul "Bluey" Maunick zaskoczył wszystkich. Nagrał album, którego nikt się chyba po nim nie spodziewał. To płyta pozbawiona fajerwerków, dojrzała, nie naginająca się do gustów, inteligentna, po prostu piękna.

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone