Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



PRASOWA AWANTURA

Robert Szklanik



 


Czy dziennikarz może być sumieniem narodu? Czy może aspirować do roli przewodnika, za którym mają podążać inne grupy? W jakim stopniu mediom wolno kształtować postawy swoich odbiorców?

Czy gazeta powinna wywierać wpływ na poglądy swoich czytelników? Może powinno być odwrotnie - prasa powinna dostosowywać się do tych poglądów? A może ani jedno i drugie - powinna tylko informować, bez jakichkolwiek wyższych aspiracji? Takie pytania przychodzą do głowy po lekturze kilku tekstów z rodzimej prasy.
Oto 10 stycznia "Dziennik" na pierwszej stronie ogromnymi literami obwieścił "Koniec Polski Kiszczaka i Michnika". W tekście padają niezwykle ciężkie oskarżenia pod adresem "Gazety Wyborczej" i jej redaktora naczelnego. "Po tym, jak ludzie generała Kiszczaka zniszczyli część archiwów, to właśnie Adam Michnik zamykał usta wszystkim, którzy domagali się prawdy o przeszłości". To niezwykle mocny tekst Macieja Rybińskiego. W ostrych słowach atakuje on "Gazetę Wyborczą" za wytworzenie atmosfery przyzwolenia na kłamstwo, w którym Polacy żyli przez 17 lat. Zaduch stworzony poprzez rozmywanie odpowiedzialności za lata reżimu komunistycznego w Polsce miał zostać rozwiany jednym ruchem papieża, który odwołał ingres arcybiskupa Stanisława Wielgusa. Odtąd nie ma odwrotu - każde przewinienie musi zostać nazwane i poddane moralnej ocenie, wbrew intencjom Adama Michnika, którego strach przed katolicką ciemnotą pchnął w ramiona postkomunistów.
Nie ulega wątpliwości, że "Dziennik" i "Gazeta Wyborcza" biorą się ostro za łby. Gazeta niemieckiego koncernu Axel Springer skutecznie walczy o pozycję na polskim rynku kosztem właśnie "GW". Orężem w tej walce jest cena, nazwiska dziennikarzy, ale także ideologia. Tekst Macieja Rybińskiego nie jest newsem. Mimo to ukazał się na pierwszej stronie, choć z reguły takie teksty pojawiają się na stronach z publicystyką. Tak szczególne eksponowanie tego materiału ma oczywiście jedną intencję. Jest to manifest ideologiczny, credo określonych środowisk, które w pewnym uproszczeniu można określić jako prawicowe. To jednocześnie oficjalna linia gazety, pogląd, którym kieruje się redakcja. Pogląd o tyle potrzebny i wygodny, że pozostaje w kolizji z linią konkurencji. Wyrazistość zaprezentowanej opinii pozycjonuje "Dziennik" w określonym miejscu na rynku. Sprawa arcybiskupa Wielgusa stworzyła precedens, wokół którego można sformułować dychotomiczny podział tak wygodny dla określenia własnego światopoglądu. Dziennikarze skorzystali z okazji i łupnęli ile im tylko starczyło sił. Dzięki temu zyskują wizerunek, który otwiera kolejną linię frontu w walce z "Gazetą Wyborczą".
Artykuł pozostaje w korespondencji z książką Rafała A. Ziemkiewicza "Michnikowszczyzna, zapis choroby". To pozycja, po którą jeszcze nie sięgnąłem, lecz znacznie ciekawsza jest w tym momencie odpowiedź "Gazety Wyborczej" na ten atak. Jak nietrudno się domyślić, autorka miażdżącej krytyki książki atakuje ją w paru najczulszych miejscach. Wytyka błędy faktograficzne, ale też nieścisłości w wiązaniu poszczególnych faktów oraz swobodę Ziemkiewicza w ferowaniu wyroków. Najlepsze jednak, że w niektórych miejscach przyznaje rację autorowi, wytrącając mu argument z ręki. Michnik popełnił błąd nazywając Kiszczaka człowiekiem honoru - stwierdza dziennikarka "GW" Ewa Milewicz - ale przecież sam się do tego przyznał. To prawda, że dziennikarze "Gazety Wyborczej" są przeciwnikami lustracji, ale nie wszyscy. "Uważam, że lustracja jest potrzebna. Że teczki powinny być jawne, choć pokrzywdzeni przez SB powinni mieć prawo do nieujawniania własnej teczki". Oto znalazł się więc listek figowy Michnika, który przysłania wstydliwą prawdę, o której o jednym czasie postanowili napisać złośliwi prawicowi publicyści.
Mimo wszystko zastanawiające jest skąd bierze się konsekwencja w atakowaniu "Gazety Wyborczej". Przecież to nie tylko wymysł całkiem młodej konkurencji. Wystarczy przypomnieć Wojciecha Cejrowskiego, który niegdyś zanim brał do ręki wspomnianą gazetę zakładał azbestowe rękawiczki. Odpowiedź nie jest zbyt skomplikowana. Przecież to największa gazeta na rynku. Jest to więc naturalne, że jest atakowana. Ale chyba nie tylko w tym rzecz. U zarania swojej działalności gazeta miała w logo znaczek "Solidarności". W kodeksie etycznym Agory (spółki giełdowej, do której należy "GW") można przeczytać: "Nasz zespół wywodzi się z ruchu "Solidarności" i czuje się z nim związany". Zdaniem adwersarzy Michnik zdradził ideały, które kryją się za tą nazwą. Jego zdrada przybrała kształty, o których mowa była wyżej, ale zdarzają się wpadki innego rodzaju. Osobiście słyszałem program radiowy stacji należącej do Agory, w którym w dniu śmierci Jana Pawła II mówiło się o "zarywaniu d...". Kiedy indziej usłyszałem dowcip o tsunami w Azji. Gdy w medialnych doniesieniach była już mowa o dwustu tysiącach ofiar jakiś głupkowaty didżej radiowy mówił o pomocy dla ofiar kataklizmu. Zachęcał, by wysyłać mmsy ze zdjęciami własnej twarzy, by poszkodowani w żywiole mogli zobaczyć, że są większe nieszczęścia. Czy w ten sposób realizują się ideały "Solidarności"?
"Misją dziennikarzy teraz powinno być wychowanie obywatelskie, świadome wychowanie społeczeństwa, aby zrozumiało, czym jest jego własne państwo. Tu nie chodzi o to na kogo głosujemy, ale o to, by głosować w przekonaniu, że ten głos najlepiej służy zarówno interesowi państwa jak i własnemu". Takie zdanie o pracy dziennikarzy miał nieżyjący już Jan Nowak-Jeziorański. Otóż nie miał racji. Dziennikarze nie są od tego, by kogokolwiek wychowywać. Nie stoją ponad ludźmi, którzy korzystają z ich pracy. Nie są Bogami decydującymi o tym, jak mają myśleć czytelnicy gazet, słuchacze radia i widzowie telewizji. Doskonale uchwycił to inny nestor polskiego dziennikarstwa, Leopold Unger: "Dziennikarstwo to zawód i powołanie, rzemiosło i sztuka, doświadczenie i talent, wiedza i intuicja. I sceptycyzm, a nawet nieufność wobec wszelkich prób ideologicznego ratowania ludzkości. (...) Poczucie misji i dziennikarstwo wykluczają się. Na dziennikarzach spoczywa przede wszystkim święty obowiązek informowania, tłumaczenia faktów. Można oczywiście informować wybiórczo, wtedy mówimy o manipulacji. Misja zakłada wiarę w pewien system poglądów, które potem człowiek stara się w jakiś sposób przenieść na teren swojej działalności. Księża to robią, rabini to robią, ideolodzy też. Ale dziennikarzom tego robić nie wolno".

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone