Czy
dziennikarz może być sumieniem narodu? Czy może aspirować
do roli przewodnika, za którym mają podążać inne grupy? W
jakim stopniu mediom wolno kształtować postawy swoich odbiorców?
Czy gazeta powinna wywierać wpływ na poglądy swoich czytelników?
Może powinno być odwrotnie - prasa powinna dostosowywać się
do tych poglądów? A może ani jedno i drugie - powinna tylko
informować, bez jakichkolwiek wyższych aspiracji? Takie pytania
przychodzą do głowy po lekturze kilku tekstów z rodzimej prasy.
Oto 10 stycznia "Dziennik" na pierwszej stronie
ogromnymi literami obwieścił "Koniec Polski Kiszczaka
i Michnika". W tekście padają niezwykle ciężkie oskarżenia
pod adresem "Gazety Wyborczej" i jej redaktora naczelnego.
"Po tym, jak ludzie generała Kiszczaka zniszczyli część
archiwów, to właśnie Adam Michnik zamykał usta wszystkim,
którzy domagali się prawdy o przeszłości". To niezwykle
mocny tekst Macieja Rybińskiego. W ostrych słowach atakuje
on "Gazetę Wyborczą" za wytworzenie atmosfery przyzwolenia
na kłamstwo, w którym Polacy żyli przez 17 lat. Zaduch stworzony
poprzez rozmywanie odpowiedzialności za lata reżimu komunistycznego
w Polsce miał zostać rozwiany jednym ruchem papieża, który
odwołał ingres arcybiskupa Stanisława Wielgusa. Odtąd nie
ma odwrotu - każde przewinienie musi zostać nazwane i poddane
moralnej ocenie, wbrew intencjom Adama Michnika, którego strach
przed katolicką ciemnotą pchnął w ramiona postkomunistów.
Nie ulega wątpliwości, że "Dziennik" i "Gazeta
Wyborcza" biorą się ostro za łby. Gazeta niemieckiego
koncernu Axel Springer skutecznie walczy o pozycję na polskim
rynku kosztem właśnie "GW". Orężem w tej walce jest
cena, nazwiska dziennikarzy, ale także ideologia. Tekst Macieja
Rybińskiego nie jest newsem. Mimo to ukazał się na pierwszej
stronie, choć z reguły takie teksty pojawiają się na stronach
z publicystyką. Tak szczególne eksponowanie tego materiału
ma oczywiście jedną intencję. Jest to manifest ideologiczny,
credo określonych środowisk, które w pewnym uproszczeniu można
określić jako prawicowe. To jednocześnie oficjalna linia gazety,
pogląd, którym kieruje się redakcja. Pogląd o tyle potrzebny
i wygodny, że pozostaje w kolizji z linią konkurencji. Wyrazistość
zaprezentowanej opinii pozycjonuje "Dziennik" w
określonym miejscu na rynku. Sprawa arcybiskupa Wielgusa stworzyła
precedens, wokół którego można sformułować dychotomiczny podział
tak wygodny dla określenia własnego światopoglądu. Dziennikarze
skorzystali z okazji i łupnęli ile im tylko starczyło sił.
Dzięki temu zyskują wizerunek, który otwiera kolejną linię
frontu w walce z "Gazetą Wyborczą".
Artykuł pozostaje w korespondencji z książką Rafała A. Ziemkiewicza
"Michnikowszczyzna, zapis choroby". To pozycja,
po którą jeszcze nie sięgnąłem, lecz znacznie ciekawsza jest
w tym momencie odpowiedź "Gazety Wyborczej" na ten
atak. Jak nietrudno się domyślić, autorka miażdżącej krytyki
książki atakuje ją w paru najczulszych miejscach. Wytyka błędy
faktograficzne, ale też nieścisłości w wiązaniu poszczególnych
faktów oraz swobodę Ziemkiewicza w ferowaniu wyroków. Najlepsze
jednak, że w niektórych miejscach przyznaje rację autorowi,
wytrącając mu argument z ręki. Michnik popełnił błąd nazywając
Kiszczaka człowiekiem honoru - stwierdza dziennikarka "GW"
Ewa Milewicz - ale przecież sam się do tego przyznał. To prawda,
że dziennikarze "Gazety Wyborczej" są przeciwnikami
lustracji, ale nie wszyscy. "Uważam, że lustracja jest
potrzebna. Że teczki powinny być jawne, choć pokrzywdzeni
przez SB powinni mieć prawo do nieujawniania własnej teczki".
Oto znalazł się więc listek figowy Michnika, który przysłania
wstydliwą prawdę, o której o jednym czasie postanowili napisać
złośliwi prawicowi publicyści.
Mimo wszystko zastanawiające jest skąd bierze się konsekwencja
w atakowaniu "Gazety Wyborczej". Przecież to nie
tylko wymysł całkiem młodej konkurencji. Wystarczy przypomnieć
Wojciecha Cejrowskiego, który niegdyś zanim brał do ręki wspomnianą
gazetę zakładał azbestowe rękawiczki. Odpowiedź nie jest zbyt
skomplikowana. Przecież to największa gazeta na rynku. Jest
to więc naturalne, że jest atakowana. Ale chyba nie tylko
w tym rzecz. U zarania swojej działalności gazeta miała w
logo znaczek "Solidarności". W kodeksie etycznym
Agory (spółki giełdowej, do której należy "GW")
można przeczytać: "Nasz zespół wywodzi się z ruchu "Solidarności"
i czuje się z nim związany". Zdaniem adwersarzy Michnik
zdradził ideały, które kryją się za tą nazwą. Jego zdrada
przybrała kształty, o których mowa była wyżej, ale zdarzają
się wpadki innego rodzaju. Osobiście słyszałem program radiowy
stacji należącej do Agory, w którym w dniu śmierci Jana Pawła
II mówiło się o "zarywaniu d...". Kiedy indziej
usłyszałem dowcip o tsunami w Azji. Gdy w medialnych doniesieniach
była już mowa o dwustu tysiącach ofiar jakiś głupkowaty didżej
radiowy mówił o pomocy dla ofiar kataklizmu. Zachęcał, by
wysyłać mmsy ze zdjęciami własnej twarzy, by poszkodowani
w żywiole mogli zobaczyć, że są większe nieszczęścia. Czy
w ten sposób realizują się ideały "Solidarności"?
"Misją dziennikarzy teraz powinno być wychowanie obywatelskie,
świadome wychowanie społeczeństwa, aby zrozumiało, czym jest
jego własne państwo. Tu nie chodzi o to na kogo głosujemy,
ale o to, by głosować w przekonaniu, że ten głos najlepiej
służy zarówno interesowi państwa jak i własnemu". Takie
zdanie o pracy dziennikarzy miał nieżyjący już Jan Nowak-Jeziorański.
Otóż nie miał racji. Dziennikarze nie są od tego, by kogokolwiek
wychowywać. Nie stoją ponad ludźmi, którzy korzystają z ich
pracy. Nie są Bogami decydującymi o tym, jak mają myśleć czytelnicy
gazet, słuchacze radia i widzowie telewizji. Doskonale uchwycił
to inny nestor polskiego dziennikarstwa, Leopold Unger: "Dziennikarstwo
to zawód i powołanie, rzemiosło i sztuka, doświadczenie i
talent, wiedza i intuicja. I sceptycyzm, a nawet nieufność
wobec wszelkich prób ideologicznego ratowania ludzkości. (...)
Poczucie misji i dziennikarstwo wykluczają się. Na dziennikarzach
spoczywa przede wszystkim święty obowiązek informowania, tłumaczenia
faktów. Można oczywiście informować wybiórczo, wtedy mówimy
o manipulacji. Misja zakłada wiarę w pewien system poglądów,
które potem człowiek stara się w jakiś sposób przenieść na
teren swojej działalności. Księża to robią, rabini to robią,
ideolodzy też. Ale dziennikarzom tego robić nie wolno".
|