Okładka - Jest taka sprawa... - Sprawy i zlewy - Tu byłem... - Podgląd - Podsłuch
Wizja lokalna - Zasady współpracy - Archiwum - Sprawcy

 



NUDA CZY ZACHWYT?

Paweł Oses




Stał się cud i do kraju nad Wisłą zawędrowała najnowsza płyta Briana Culbertsona "It's On Tonight". Z opóźnieniem paromiesięcznym, ale niech tam. Płyta znalazła się w katalogu Universal Music Polska, jako że została wydana przez wytwórnię GRP - należącą do Universal Music Company. Ten właśnie z pozoru nieistotny fakt był źródłem moich obaw.

Otóż GRP słynie z tego, że po osobowościach nagrywających dla niej artystów jeździ stutonowym walcem. Złośliwcy mówią, że o kształcie nagrań decydują tam spece od marketingu, a nie muzycy. Ja jednak miałem nadzieję, że za zmianą wytwórni idzie chęć odciśnięcia własnego piętna na nagraniu, a nie tylko zwielokrotnienie sprzedaży, albo wynagrodzenia za pracę. Po pierwszym zapoznaniu się z zawartością płyty wpadłem w konsternację. Już na dzień dobry po włączeniu przyciska "play" wrażenie jest takie, że płyta zaczyna się smętkowato. Każdy następny kawałek jedynie utwierdzał mnie w tym przekonaniu.
Z reguły na smooth jazzowych płytach obowiązuje zasada: kawałek szybki, kawałek wolny, szybki, wolny, szybki, wolny. Możliwe są kombinacje tego schematu, ale Culbertson w "It's On Tonight" zdecydował się na całkowitą eksterminację szybkich numerów. Nie ma ani śladu funkowej żywiołowości, którą niemal równo 2 lata temu zachwalałem na łamach Sprawy opisując poprzednią płytę. Najnowsza zaczyna się niezbyt ciekawie. Umpa umpa pitu pitu w smooth jazzowym sosie. "Let's Get Started" jest do bólu sztampowe, bez absolutnie niczego, nad czym można by się z uznaniem pochylić. Ciekawostką jest jedynie fakt, że Culbertson gra tu na fortepianie, trąbce, puzonie, klawiszach, basie, oraz programuje perkusję. To ostatnie jest zresztą fatalne. Na niektórych poprzednich płytach grają żywi perkusiści, i to nie byle jacy - np. słynny Lenny Castro w "Somethin' Bout Love" z 1999 roku. Tu jednak zamiast żywego pulsu mamy zaprogramowane w komputerze rąbanie. Jest to zdecydowanie największa wada "It's On tonight", a uwaga ta odnosi się niestety do wszystkich utworów (poza ostatnim) na płycie.
Drugi kawałek "Hookin' Up" nie zapowiada żadnego postępu. W dalszym ciągu jest to raczej sztampowe tło dźwiękowe, na przykład dla czynności związanych ze sprzątaniem, niż fajna muza. Utwór tytułowy dopełnia goryczy. To już jest dno. Lukier oblany mdłą śmietaną doprawioną karmelem z wisienką na szczycie. Obrzydliwie romantyczna papka której przyjęcie może się skończyć torsjami. Od tego momentu może być już tylko lepiej - i na szczęście jest. Pod warunkiem, że ktoś do tego momentu dotrwa.
Ja już teraz wiem, że tej płyty najlepiej słuchać od kawałka numer 4. Nie zmienia to jednak faktu, że nadal mamy do czynienia z powolnymi bujankami, a nie imprezowym ogniem. "Ta płyta jest po prostu nudna" - myślałem po pierwszym, drugim, trzecim przesłuchaniu. Później - przyznaję - zmiękłem. Gdy płyty słucha się dopiero od utworu "Sensuality" wyznaczony w ten sposób fragment płyty nabiera wreszcie jakiejś konsekwencji. Tak się bowiem składa, że ten utwór rzeczywiście jest pięknym przytulańcem, do słuchania najlepiej w samym środku nocy. Uczciwie mówiąc nie mogę mu odmówić urody. I dalej aż do samego końca mniej więcej w tym samym stylu. Same gorące pościelówy w nieco syntetycznym, komputerowym bicie. Pozytywnie wyróżnia się tutaj kawałek "Dreaming Of You" . W zasadzie tak jak wcześniej można mu zarzucić, że jest słodkim wyciskaczem łez, gdyby nie fakt, że ten numer jest naprawdę melodyjny. Ujawnia - moim zdaniem spory talent kompozytorski Culbertsona. To nie jest banalna sprawa wykombinować kawałek, który od razu wpadnie w ucho i mocno zakotwiczy się w głowie. Naprawdę lubię ten utwór. W tytule ma marzenie, więc żeby być na czasie wspomnę, że jak dla mnie jest to muzyczne pragnienie wiosny.
Wśród personalnych niespodzianek zwraca uwagę jedno nazwisko - mianowicie Michelle Culbertson. Nietrudno się domyślić, że to żona pianisty. Facet musiał mieć niezły zgryz. Otóż na oficjalnej stronie Michelle są próbki jej możliwości. Jest to popelina totalna. Jakieś egzaltowane patriotyczne amerykańskie pienia, coś strasznego. Biedny facet nie mógł zapewne odmówić żonie udziału w swojej płycie. Dylemat polegał chyba na tym, jak dopuścić żonę do studia, dać jej satysfakcję z uczestnictwa w nagraniu, i jednocześnie "schować" tak głęboko, by nie zepsuła płyty. To się udało, bowiem Michelle robi jedynie "efekty wokalne" pod co można podciągnąć w zasadzie wszystko i nic, oraz gra na skrzypcach - właśnie w "Dreaming Of You". Wytężałem słuch wielokrotnie, ale żadnych skrzypiec tu nie znalazłem.
Gdy przeglądałem książeczkę przed przesłuchaniem płyty bardzo wiele obiecywałem sobie po kawałku "Secret Affair" . Wszystko z powodu udziału w nim mojego ulubionego artysty - Chrisa Botti'ego. Długo byłem rozczarowany tym utworem. To jakieś przygrywki fortepianu w takt z komputera, z wytłumioną trąbką w tle w charakterze jedynie kolorystycznym. Nawet za trzecim, czy czwartym razem nie zauważyłem, że po trzeciej minucie jest tam solo Bottiego. Ten numer mnie tak ścinał, że za każdym razem prawie zasypiałem. Tymczasem gdy się przez to przebić, to znowu pojawia się całkiem ciekawy klimacik. Warto słuchać w skupieniu.
Na osobną uwagę zasługuje piosenka "Love Will Never Let You Down". To muzyczna superprodukcja z gwiazdami pierwszej wielkości. Śpiewa legenda muzyki soul Patti Austin, na saksofonie gra Kirk Whalum - jeden z najbardziej znanych współczesnych wirtuozów tego instrumentu, dawniej współpracujący na stałe z Whitney Houston. Do tego jeszcze Marcus Miller. Szczerze mówiąc zupełnie nie rozumiem po co temu gościowi udział w takim przedsięwzięciu. Ma na koncie mnóstwo absolutnie wybitnych nagrań jazzowych, sławę współpracownika Milesa Davisa. W dodatku właściwie go nie słychać. Zapewne chodzi o to, by płyta Culbertsona znalazła się na półkach kolekcjonerów kupujących wszystko, do czego rękę przyłożył Marcus Miller. To jeszcze nie wszystko, bowiem gra tu (a także w innych kawałkach) słynny gitarzysta sesyjny Paul Jackson Jr., a także wirtuoz organów hammonda Ricky Peterson. Muzyczna elita. Kontrastem do tej superprodukcji jest króciutki utwór finałowy "Reflections" . Kilka grzecznych akordów, szczypta delikatnie "złamanej" harmonii. Tylko tyle? Nie, tego co niesie ze sobą ten utwór nie da się jednak opisać. Ma niebywałą magię - jest po prostu śliczny i to już od pierwszego przesłuchania.
Jaka jest płyta "It's On Tonight"? W części kompletnie nieudana. W części jednak naprawdę ciekawa. To jednak zupełnie inny klimat niż ten, do których przyzwyczajał całymi latami Culbertson. Mniej tu zabawy, zgrywy, szaleństwa, więcej zadumy, pieszczot i ciepła. Tylko dlaczego ta płyta jest taka smutna? Może faceci po trzydziestce tak mają...

 

Góra
 
Okładka



www.sprawa.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone